Zmarnowałam dekadę czekając na jego rozwód — i dopiero potem zrozumiałam, jak to było głupie

— Naprawdę myślisz, że on się rozwiedzie? — zapytała mnie kiedyś moja matka, patrząc na mnie z tym swoim zmęczonym wzrokiem. Wtedy jeszcze wierzyłam, że tak. Że to tylko kwestia czasu, formalności, może kilku miesięcy. A potem zaczęły mijać lata. Najpierw jeden, potem drugi, trzeci… aż nagle zorientowałam się, że minęła dekada mojego życia. Dziesięć lat czekania na cud, który nigdy nie nadszedł.

Siedziałam wtedy w parku na ławce, patrząc na dzieci bawiące się na placu zabaw. Dusza bolała mnie tak bardzo, że miałam wrażenie, jakby ktoś ścisnął ją w pięści. Obok mnie usiadła kobieta — nieco po czterdziestce, z siwymi pasmami we włosach i zmarszczkami wokół oczu. Przez chwilę milczałyśmy, aż w końcu ona spojrzała na mnie i powiedziała: — Wyglądasz, jakbyś miała cały świat na swoich barkach.

Nie wiem dlaczego, ale wtedy pękłam. Zaczęłam mówić. O tym, jak poznałam Pawła — mojego wielkiego nieszczęścia i największą miłość. Był żonaty, miał dwójkę dzieci i dom pod Warszawą. Ale mówił mi: „To tylko kwestia czasu, Marto. Z nią już nic mnie nie łączy. Kocham tylko ciebie.” Wierzyłam mu. Każdego dnia.

Przez pierwsze miesiące byłam szczęśliwa. Spotykaliśmy się ukradkiem w jego wynajętym mieszkaniu na Ochocie. Przynosił mi kwiaty, gotował kolacje, szeptał do ucha obietnice nowego życia. „Jeszcze trochę cierpliwości” — powtarzał. „Muszę to zrobić dla dzieci, żeby nie cierpiały.” Rozumiałam to. Sama byłam dzieckiem rozwiedzionych rodziców.

Ale potem zaczęły się wymówki. „Nie mogę dzisiaj przyjechać, muszę zostać z synem.” „Żona jest chora.” „Teściowa przyjechała.” Każda nowa historia bolała coraz bardziej. Zaczęłam czuć się jak cień — ktoś, kto istnieje tylko wtedy, gdy on ma na to czas.

Moje przyjaciółki próbowały mnie ostrzec. — Marta, on cię zwodzi! — krzyczała Anka podczas jednej z naszych kłótni przy winie. — Zobaczysz, minie rok, dwa i dalej będziesz sama! Ale ja byłam uparta. Wierzyłam w naszą miłość bardziej niż w siebie samą.

Minęło pięć lat. Pięć lat ukrywania się przed światem, kłamstw w pracy i rodzinie. Pięć lat świąt spędzonych samotnie przy stole, podczas gdy on był z rodziną. Pięć lat łez i nadziei.

W końcu postawiłam mu ultimatum. — Albo się rozwiedziesz do końca roku, albo odchodzę — powiedziałam drżącym głosem. Patrzył na mnie długo, a potem przytulił i powiedział: „Obiecuję”.

Rok minął szybciej niż myślałam. Nic się nie zmieniło. Znowu byłam sama w sylwestra, patrząc przez okno na fajerwerki i zastanawiając się, czy on choć przez chwilę o mnie myśli.

Wtedy zaczęłam się zmieniać. Przestałam odbierać telefony, coraz rzadziej odpisywałam na wiadomości. On dzwonił coraz rzadziej. Czułam się jak zużyta zabawka — potrzebna tylko wtedy, gdy coś mu nie wychodziło w domu.

Po ośmiu latach tej farsy spotkałam Michała — kolegę z pracy. Był rozwiedziony, miał córkę i nie obiecywał mi cudów. Po prostu był obecny. Słuchał mnie, rozumiał moje milczenie. Ale ja byłam już tak zniszczona przez Pawła, że nie potrafiłam zaufać nikomu.

Pewnego dnia Paweł zadzwonił pijany o drugiej w nocy. — Marta… ja nie mogę bez ciebie żyć… Ale nie mogę też zostawić dzieci… Przepraszam… — płakał do słuchawki jak dziecko. Wtedy coś we mnie pękło.

Rano napisałam mu wiadomość: „Nie czekam już więcej. Żegnaj.” Nie odpowiedział.

Minął rok od tamtej chwili. Siedzę teraz w parku i opowiadam tę historię obcej kobiecie na ławce. Ona słucha uważnie, a potem mówi: — Wiesz co? Jesteś silniejsza niż myślisz.

Czy jestem? Czasem wydaje mi się, że zmarnowałam najlepsze lata życia na czekanie na coś, co nigdy nie miało nadejść. Straciłam przyjaciółki, kontakt z rodziną i przede wszystkim — siebie samą.

Ale może właśnie teraz zaczynam odzyskiwać siebie? Może każda łza była potrzebna, żebym mogła dziś spojrzeć sobie w oczy bez wstydu?

Czy można naprawdę zacząć od nowa po tylu latach złudzeń? Czy da się jeszcze uwierzyć w miłość? A może najpierw trzeba nauczyć się kochać siebie?

Czasem myślę: ile kobiet siedzi teraz na podobnej ławce i czeka na cud? Ile z nas pozwala sobie wmówić, że jesteśmy tylko opcją? Może warto przestać czekać i zacząć żyć dla siebie?