Teściowa zaproponowała zamianę mieszkań, ale pod jednym warunkiem: mam przepisać swoje mieszkanie na nią. Czy powinnam zaufać rodzinie męża?

– Przecież to dla waszego dobra, Marto! – głos teściowej rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak zamknęłam za nią drzwi. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego chleba, ale nawet on nie był w stanie zagłuszyć narastającego we mnie niepokoju.

– Mamo, ale dlaczego Marta miałaby przepisać swoje mieszkanie na ciebie? – zapytał mój mąż, Paweł, kiedy jeszcze siedzieliśmy wszyscy przy stole. Jego głos był cichy, niemal błagalny. Wiedziałam, że nie chce konfliktu, ale też nie potrafi sprzeciwić się matce.

Teściowa spojrzała na niego z wyższością. – Bo to uczciwe. My oddajemy wam nasze większe mieszkanie na Mokotowie, a wy nam swoje dwupokojowe tutaj. Ale muszę mieć pewność, że nie zostaniemy na lodzie. Przepisz na mnie akt własności, a potem wszystko załatwimy u notariusza.

Czułam, jak serce mi wali. W głowie miałam obrazy z dzieciństwa – tata zawsze powtarzał: „Nie ufaj ludziom na słowo, nawet rodzinie”. Ale przecież to rodzina Pawła… Moja nowa rodzina.

Wiedziałam jednak, że u nich nic nie jest proste. Szwagier Borys – przez wszystkich zwany Bobkiem – od lat był czarną owcą. Najpierw drobne przekręty w liceum, potem szemrane interesy z kolegami z Pragi. W końcu trafił do więzienia za wyłudzenia. Teściowa zawsze go broniła: „On po prostu ma pecha do ludzi”. Ale ja widziałam w jej oczach coś więcej – determinację, żeby za wszelką cenę zabezpieczyć siebie i Bobka.

Paweł próbował jeszcze coś tłumaczyć: – Mamo, przecież możemy zrobić zamianę normalnie, przez notariusza. Po co te kombinacje?

– Bo ja muszę mieć pewność! – przerwała mu ostro teściowa. – Ty nie rozumiesz, ile razy już mnie oszukano! A Bobek… On kiedyś wróci i będzie potrzebował miejsca.

Wtedy wszystko stało się jasne. To nie była propozycja – to był szantaż emocjonalny. Jeśli się zgodzę, oddam jej wszystko, co mam. Jeśli odmówię… Paweł będzie między młotem a kowadłem.

Wieczorem długo nie mogliśmy zasnąć. Paweł leżał obok mnie sztywno jak deska.

– Co my teraz zrobimy? – zapytał cicho.

– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale nie mogę ryzykować naszego bezpieczeństwa. To moje mieszkanie, dostałam je po dziadkach. Nie oddam go bez gwarancji.

Następnego dnia teściowa zadzwoniła już o ósmej rano.

– Zastanowiłaś się? – jej głos był chłodny.

– Tak – odpowiedziałam spokojnie. – Nie przepiszę mieszkania na panią bez zabezpieczenia dla siebie i Pawła.

– Myślałam, że jesteś rozsądniejsza! – krzyknęła i rozłączyła się.

Przez kolejne dni atmosfera była napięta jak struna. Paweł chodził przygaszony, a ja czułam się winna, choć wiedziałam, że to nie ja jestem tu winna. Zaczęły się plotki w rodzinie: że jestem chytra, że nie chcę pomóc teściowej, że przez mnie Bobek nie będzie miał gdzie wrócić po odsiadce.

Pewnego wieczoru Paweł wrócił późno z pracy. Usiadł ciężko na kanapie i schował twarz w dłoniach.

– Mama była dziś u mnie w biurze – powiedział cicho. – Powiedziała wszystkim kolegom, że cię wykorzystuję i że przez ciebie rodzina się rozpada.

Zrobiło mi się słabo. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ja rozbijam rodzinę?

Wtedy zadzwonił domofon. To była teściowa. Weszła bez zaproszenia i od razu zaczęła krzyczeć:

– Ty egoistko! Myślisz tylko o sobie! Bobek zawsze był dla nas najważniejszy! A ty? Co ty wniosłaś do tej rodziny? Nawet dzieci nie masz!

Poczułam łzy napływające do oczu. Paweł próbował ją uspokoić:

– Mamo, proszę cię…

Ale ona była nie do zatrzymania:

– Albo przepiszesz mieszkanie na mnie, albo koniec! Nie chcę cię więcej widzieć!

Wyszła trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zatrzęsły się szyby.

Przez kolejne tygodnie Paweł coraz częściej znikał z domu. Coraz mniej rozmawialiśmy. Czułam się coraz bardziej samotna i zagubiona. Zaczęłam myśleć o rozwodzie – czy naprawdę warto walczyć o małżeństwo kosztem własnego bezpieczeństwa?

Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.

– Pani Marto, niech pani nie daje się zastraszyć! Ja też miałam podobną sytuację z synową… Rodzina potrafi być najgorszym wrogiem.

Jej słowa dodały mi otuchy. Postanowiłam działać: poszłam do prawnika i dowiedziałam się wszystkiego o zabezpieczeniach prawnych przy zamianie mieszkań. Kiedy pokazałam Pawłowi dokumenty i wyjaśniłam mu wszystko krok po kroku, spojrzał na mnie inaczej niż zwykle – z szacunkiem i wdzięcznością.

– Przepraszam cię za wszystko – powiedział cicho. – Chciałem tylko dobrze… Ale masz rację. Mama zawsze stawia nas pod ścianą.

Kilka dni później spotkaliśmy się z teściową u notariusza. Kiedy usłyszała o moich warunkach i zabezpieczeniach prawnych, wstała i wyszła bez słowa.

Od tego czasu nasze relacje są chłodne, ale przynajmniej wiem, że postąpiłam słusznie.

Czasem patrzę na Pawła i zastanawiam się: czy można kochać kogoś i jednocześnie nie ufać jego rodzinie? Czy rodzina powinna być ponad wszystkim… nawet ponad własnym bezpieczeństwem?