Moja teściowa nie daje nam spokoju – czy rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie?
– Znowu dzwoni – szepczę do męża, patrząc na wyświetlacz telefonu. „Mama” miga na ekranie jak sygnał alarmowy. Jest sobota, ósma rano. Ledwo zdążyłam wypić łyk kawy, a już czuję, jak w gardle rośnie mi gula.
– Odbierz, bo nie przestanie – mówi Michał, przewracając się na drugi bok. Wiem, że nie chce rozmawiać. Wiem też, że jeśli nie odbiorę, za pięć minut zadzwoni jeszcze raz, a potem zacznie pisać SMS-y.
– Halo? – mówię cicho, próbując ukryć irytację.
– Kasiu, kochanie, moglibyście dziś podjechać? Pralka znowu się zacięła, a ja mam tyle prania… I jeszcze ten kran w kuchni cieknie. Michał na pewno sobie poradzi! – słyszę w głosie teściowej nutę wyczekiwania, ale i pretensji.
Patrzę na Michała. On już wie. Nasze plany na spacer z dziećmi, kino i leniwe popołudnie właśnie się rozmywają. Znowu będziemy jechać przez pół miasta do jej bloku z wielkiej płyty na Pradze. Znowu będziemy słuchać narzekań o samotności i o tym, jak to „rodzina powinna sobie pomagać”.
Nie pamiętam już weekendu bez jej telefonu. Od kiedy tata Michała zmarł dwa lata temu, teściowa stała się częścią naszego życia bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Na początku rozumiałam – była zagubiona, smutna, potrzebowała wsparcia. Ale teraz… Teraz czuję się jak w pułapce.
– Może powinniśmy jej powiedzieć, że dziś nie możemy? – szepczę do Michała, gdy kończę rozmowę.
– Wiesz, jak to się skończy… – wzdycha. – Będzie płakać, mówić, że jest sama na świecie.
– Ale my też jesteśmy rodziną! Mamy dzieci, swoje sprawy…
Michał milknie. Widzę w jego oczach poczucie winy. On też jest rozdarty.
W drodze do teściowej dzieci marudzą na tylnym siedzeniu.
– Mamo, czemu zawsze musimy jechać do babci w weekend? – pyta Zosia.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Przecież nie powiem jej prawdy: że babcia nie daje nam spokoju i nie potrafimy jej odmówić.
Wchodzimy do mieszkania. Teściowa wita nas z uśmiechem i natychmiast zaczyna wyliczać kolejne rzeczy do naprawy. Michał znika w łazience z narzędziami, ja zostaję w kuchni.
– Kasiu, zrobiłam twoją ulubioną szarlotkę – mówi teściowa. – Ale chyba za mało cukru dałam…
Siedzimy przy stole. Czuję się winna, bo nie potrafię być wdzięczna za ciasto i ciepło. Myślę tylko o tym, ile rzeczy mogłabym zrobić w domu. O tym, że chciałam dziś pobiegać albo po prostu poleżeć z książką.
– Mamo, a może zaprosisz koleżanki na herbatę? Albo zapiszesz się na zajęcia w domu kultury? – próbuję delikatnie.
– A po co mi to? Ja mam was. Rodzina to najważniejsze – odpowiada z uśmiechem, ale w jej oczach widzę cień lęku.
Wracamy do domu późnym popołudniem. Dzieci są zmęczone i rozdrażnione. Michał zamyka się w pokoju pod pretekstem pracy. Ja siadam na kanapie i czuję łzy pod powiekami.
Wieczorem próbuję porozmawiać z Michałem.
– Tak dalej być nie może – mówię stanowczo. – Musimy postawić granice. Może raz w miesiącu? Albo ustalić konkretne dni?
Michał patrzy na mnie bezradnie.
– Boję się ją zranić…
– A mnie? Siebie? Nasze dzieci?
Cisza. Każde z nas wie, że coś musi się zmienić, ale żadne nie ma odwagi zrobić pierwszego kroku.
Następnego dnia rano znowu dzwoni telefon. Tym razem nie odbieram. Siedzę przy stole i patrzę na rodzinę. Widzę zmęczenie w oczach Michała i smutek dzieci.
Czy naprawdę musimy poświęcać własne życie dla innych? Czy można kochać i pomagać bez rezygnowania z siebie?
Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Jak znaleźć równowagę między lojalnością wobec rodziny a troską o własne potrzeby?