Moja teściowa mówi, że tęskni za wnukami, ale nigdy nie ma dla nich czasu. Czy to naprawdę tęsknota, czy tylko puste słowa?
– Mamo, naprawdę potrzebuję twojej pomocy w sobotę. Michał ma dyżur w szpitalu, a ja muszę być w pracy na popołudniową zmianę. Czy mogłabyś zostać z Olą i Kubą choć na kilka godzin? – pytam z nadzieją w głosie, ściskając telefon tak mocno, że aż bieleją mi knykcie.
Po drugiej stronie słyszę westchnienie. – Kochana, bardzo bym chciała, ale wiesz… mam już plany z Grażyną. Miałyśmy iść na nordic walking do parku. Poza tym trochę mnie boli kręgosłup. – Jej głos jest miękki, niemal czuły, ale ja już wiem, co to oznacza.
Odkładam telefon i czuję, jak narasta we mnie frustracja. To już trzeci raz w tym miesiącu. Trzeci raz, kiedy słyszę od teściowej, jak bardzo tęskni za wnukami, jak bardzo chciałaby je zobaczyć… ale kiedy przychodzi co do czego – zawsze coś wypada. Michał tylko wzrusza ramionami, gdy mu o tym mówię.
– Daj spokój, mama jest już starsza. Nie chce jej się biegać za dzieciakami – mówi z rezygnacją.
Ale przecież nie proszę jej o opiekę na cały dzień! Tylko kilka godzin! Poza tym, czy naprawdę tak trudno poświęcić czas własnym wnukom?
Pamiętam początki naszego małżeństwa. Teściowa była wtedy wszędzie – doradzała, pomagała, czasem aż za bardzo się wtrącała. Gdy urodziła się Ola, przyjeżdżała codziennie z zupą i radami. Czułam się wtedy przytłoczona jej obecnością, ale teraz… Teraz oddałabym wszystko za tamtą nadopiekuńczość.
Ola ma już siedem lat, Kuba cztery. Są żywiołowi, czasem nieznośni, ale kochani. Często pytają o babcię. – Mamo, kiedy babcia Teresa do nas przyjdzie? – pyta Ola z nadzieją w oczach.
– Babcia jest zajęta, kochanie – odpowiadam wymijająco i czuję ukłucie winy.
W święta teściowa rozczula się nad dziećmi. – Jakie one już duże! Tak mi was brakuje! – mówi głośno przy stole, żeby wszyscy słyszeli. Wszyscy kiwają głowami ze zrozumieniem, a ja mam ochotę krzyczeć.
W pracy koleżanki opowiadają o swoich mamach i teściowych – jak zabierają wnuki na spacery, jak gotują dla nich obiady. Ja milczę. Nie chcę się żalić. Może to ja robię coś źle? Może jestem zbyt wymagająca?
Pewnego dnia postanawiam spróbować inaczej. Dzwonię do teściowej bezpośrednio po pracy.
– Mamo, dzieci bardzo chciałyby cię zobaczyć. Może wpadniesz na herbatę? Nie musisz nic robić, po prostu pobądź z nimi chwilę.
– Oj, kochanie… dziś nie dam rady. Muszę zrobić zakupy i jeszcze mam wizytę u fryzjera… Ale przekaż im buziaki ode mnie! – słyszę wesoły głos.
Czuję się coraz bardziej osamotniona. Michał jest wiecznie zajęty pracą w szpitalu. Ja próbuję pogodzić etat z domem i dwójką dzieci. Czasem marzę o chwili dla siebie – o spokojnej kawie, o wyjściu do kina… Ale zawsze kończy się na marzeniach.
W końcu nie wytrzymuję i podczas rodzinnego obiadu wybucham:
– Mamo, dlaczego mówisz wszystkim, że tęsknisz za wnukami, skoro nigdy nie masz dla nich czasu?
W pokoju zapada cisza. Teściowa patrzy na mnie zaskoczona.
– Ależ ja naprawdę tęsknię! Po prostu… no wiesz… nie chcę wam przeszkadzać. Myślałam, że macie swoje sprawy.
– My potrzebujemy twojej obecności! Dzieci cię potrzebują! – mówię drżącym głosem.
Michał próbuje łagodzić sytuację:
– Mamo, może rzeczywiście mogłabyś czasem pomóc Ani? Nam wszystkim byłoby łatwiej.
Teściowa spuszcza wzrok. – Może… może boję się, że sobie nie poradzę? One są takie żywe… A ja już nie mam tyle siły co kiedyś.
Nagle dociera do mnie coś ważnego. Może to nie lenistwo ani brak chęci? Może ona naprawdę się boi? Może czuje się niepotrzebna albo zagubiona w nowej roli?
Po obiedzie podchodzę do niej spokojnie.
– Mamo… jeśli boisz się zostać sama z dziećmi, możemy być razem. Możesz przyjść na godzinę, pobawić się z nimi przy mnie. Nie musisz być superbohaterką.
Patrzy na mnie ze łzami w oczach.
– Dziękuję ci, Aniu. Chciałabym spróbować… tylko proszę, nie oczekuj ode mnie za dużo od razu.
Od tego dnia zaczynamy powoli budować nową relację. Teściowa przychodzi raz w tygodniu na herbatę i puzzle z Olą i Kubą. Nie jest idealnie – czasem nadal szuka wymówek, czasem naprawdę nie ma siły. Ale przynajmniej próbujemy.
Czasem zastanawiam się: ile rodzinnych konfliktów bierze się z niedopowiedzeń i strachu przed szczerością? Czy gdybym wcześniej zapytała o jej lęki zamiast tylko oczekiwać pomocy – wszystko wyglądałoby inaczej?
Może warto czasem spojrzeć na drugiego człowieka nie przez pryzmat własnych potrzeb, ale jego ograniczeń i obaw?
Czy wy też mieliście podobne doświadczenia? Jak rozmawiać o trudnych sprawach w rodzinie tak, żeby nikogo nie zranić?