Moja teściowa chce nas zbawić – a ja mam już dość jej pomocy!
— Znowu przestawiłaś mi garnki! — wykrzyknęłam, otwierając szafkę w kuchni.
Teściowa spojrzała na mnie z tym swoim pobłażliwym uśmiechem, który zawsze sprawiał, że czułam się jak dziecko. — Kochana, przecież tak jest wygodniej. Sama zobaczysz, przyzwyczaisz się.
Zacisnęłam zęby. To był już trzeci raz w tym tygodniu, kiedy próbowałam znaleźć patelnię tam, gdzie powinna być, a znajdowałam ją w zupełnie innym miejscu. Od kiedy Basia – moja teściowa – przeszła na emeryturę, jej energia eksplodowała w naszym domu. Przychodziła codziennie, czasem nawet bez zapowiedzi, i „pomagała”. Pranie, gotowanie, sprzątanie, zakupy – wszystko robiła szybciej i lepiej ode mnie. Przynajmniej tak twierdziła.
Mój mąż, Tomek, tylko wzruszał ramionami. — Daj spokój, mama chce dobrze. Przecież to tylko kilka godzin dziennie.
Kilka godzin dziennie? To były godziny, podczas których czułam się jak intruz we własnej kuchni. Kiedy próbowałam ugotować obiad dla dzieci, Basia już miała gotową zupę i drugie danie. Kiedy chciałam posprzątać łazienkę, ona już szorowała kafelki. Nawet pranie rozwieszała szybciej ode mnie.
— Mamo, naprawdę nie musisz tego robić — próbowałam tłumaczyć spokojnie. — Poradzimy sobie sami.
— Ależ kochanie! — śmiała się. — Ja to lubię! A wy możecie odpocząć. Zresztą, dzieci mnie uwielbiają.
I rzeczywiście – dzieci ją uwielbiały. Babcia Basia zawsze miała dla nich czas i cierpliwość. Pieczenie ciastek, zabawy w chowanego, czytanie bajek – była niezastąpiona. Patrzyłam na to z zazdrością i poczuciem winy. Czy byłam gorszą matką? Czy moje dzieci wolą babcię?
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Wchodzę do domu i słyszę śmiech z pokoju dziecięcego. Wchodzę – a tam Basia siedzi na podłodze z moją córką Zosią i synem Jasiem, układają puzzle. Na stole czeka świeżo upieczony sernik.
— O, jesteś już! — woła teściowa. — Zrobiłam ci kawę.
Usiadłam przy stole i poczułam łzy pod powiekami. Z jednej strony wdzięczność – bo wiem, że dzieci są szczęśliwe i zadbane. Z drugiej – złość i bezradność. Gdzie w tym wszystkim jestem ja?
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Tomkiem.
— Tomek, ja tak nie mogę. Czuję się niepotrzebna we własnym domu.
— Przesadzasz — odpowiedział zmęczonym głosem. — Mama pomaga nam za darmo. Inni płacą za opiekunki i sprzątaczki.
— Ale ja nie chcę opiekunki ani sprzątaczki! Chcę być matką dla własnych dzieci!
Tomek westchnął i wyszedł do drugiego pokoju. Poczułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Basią szczerze.
— Basiu… czy mogłabyś przychodzić trochę rzadziej? Chciałabym sama ogarnąć dom i dzieci.
Popatrzyła na mnie zdziwiona.
— Myślałam, że ci pomagam…
— Wiem i doceniam to. Ale czasem mam wrażenie, że nie mam już swojego miejsca tutaj.
Zamilkła na chwilę. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach smutek.
— Wiesz… kiedy przeszłam na emeryturę, poczułam się niepotrzebna. Dzieci dorosły, mąż zmarł… Wy jesteście moją rodziną. Chciałam być blisko was.
Poczułam ukłucie winy. Nigdy nie patrzyłam na to z jej perspektywy.
— Może znajdziemy jakiś kompromis? — zaproponowałam cicho.
Od tego dnia Basia zaczęła przychodzić rzadziej – dwa razy w tygodniu piekłyśmy razem ciasto albo szłyśmy na spacer z dziećmi. Resztę czasu spędzała u siebie lub z koleżankami z klubu seniora.
Nie było łatwo – ani dla niej, ani dla mnie. Czasem tęskniła za naszym domem, czasem ja za jej pomocą (zwłaszcza gdy dzieci chorowały). Ale nauczyłyśmy się rozmawiać o swoich potrzebach i uczuciach.
Dziś wiem jedno: granice są potrzebne każdemu – nawet jeśli bolą. Czy można kochać i jednocześnie bronić swojego miejsca? Czy ktoś z was też musiał walczyć o przestrzeń w swojej rodzinie?