„Jutro pakujecie się i wyprowadzacie. Nie mogę dłużej żyć w takim stanie”: Tej nocy wyrzuciłam syna i synową z mieszkania. Zrozumiałam, że choć jestem matką, muszę też dbać o siebie

— Znowu te buty w przedpokoju! — krzyknęłam, zanim jeszcze zdjęłam płaszcz. — Ile razy mam powtarzać, żebyście je chowali?

Marcin spojrzał na mnie znad telefonu, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Kasia, jego żona, siedziała na kanapie z kubkiem kawy i udawała, że mnie nie słyszy. W powietrzu wisiała cisza, napięta jak struna.

— Mamo, przecież zaraz je schowam — mruknął Marcin, ale wiedziałam, że to tylko puste słowa. Ile razy już to słyszałam? Ile razy przechodziłam przez ten sam scenariusz?

Pół roku temu wszystko wyglądało inaczej. Kiedy zadzwonili do mnie z płaczem, że właściciel mieszkania wypowiedział im umowę i nie mają gdzie się podziać, nie wahałam się ani chwili. Otworzyłam drzwi swojego dwupokojowego mieszkania na warszawskim Mokotowie i przyjęłam ich pod swój dach. Byłam dumna, że mogę pomóc. Przecież jestem matką.

Ale z każdym tygodniem czułam się coraz bardziej obca we własnym domu. Moje rzeczy znikały z półek, a na ich miejsce pojawiały się kosmetyki Kasi, ubrania Marcina, ich książki i gadżety. W kuchni wiecznie panował bałagan — brudne kubki po kawie, okruchy na stole, sterty naczyń w zlewie. Wieczorami nie mogłam obejrzeć swojego ulubionego serialu, bo telewizor był okupowany przez ich głośne rozmowy i śmiechy.

Najgorsze były jednak te drobne uszczypliwości. — Mamo, może już czas zmienić te zasłony? — rzucała Kasia niby żartem. — A może kupimy nową sofę? Ta twoja jest taka… staroświecka. — Marcin śmiał się wtedy razem z nią, a ja czułam się coraz mniejsza.

Próbowałam rozmawiać. — Kochani, to mój dom. Proszę, szanujcie moje rzeczy i moje zwyczaje — mówiłam spokojnie. Ale oni tylko przewracali oczami albo wzdychali z irytacją.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi do kuchni.

— Twoja matka jest niemożliwa — narzekała Kasia. — Ciągle tylko marudzi i czepia się o byle co.
— Wiem, ale co mam zrobić? Nie mamy gdzie się podziać — odpowiedział Marcin.

Zamarłam. Poczułam się jak intruz we własnym domu. Łzy napłynęły mi do oczu.

Od tego dnia zaczęłam się wycofywać. Spędzałam coraz więcej czasu w swoim pokoju, zamykałam drzwi na klucz. Przestałam gotować dla wszystkich, przestałam pytać, jak minął im dzień. Czułam się samotna i niepotrzebna.

Aż w końcu nadszedł ten wieczór.

Wróciłam zmęczona po pracy i zobaczyłam bałagan większy niż zwykle. Na stole stały puste butelki po piwie, w salonie leżały porozrzucane ubrania. W łazience ktoś zostawił mokre ręczniki na podłodze.

— Dość! — krzyknęłam tak głośno, że aż sama się przestraszyłam swojego głosu.
Marcin i Kasia wybiegli z pokoju.
— Co się stało? — zapytał Marcin z udawaną troską.
— Jutro pakujecie się i wyprowadzacie! Nie mogę dłużej żyć w takim stanie! — wyrzuciłam z siebie jednym tchem.

Zapadła cisza. Kasia patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
— Naprawdę nas wyrzucasz? — spytała cicho.
— Tak. Jestem waszą matką, ale jestem też człowiekiem. Mam prawo do własnego życia i spokoju.

Marcin spuścił głowę.
— Myślałem, że możemy tu zostać jeszcze trochę…
— Przykro mi, ale nie potraficie uszanować mojego domu ani mnie samej — odpowiedziałam drżącym głosem.

Tej nocy nie spałam prawie wcale. Słyszałam ich ciche rozmowy za ścianą, płacz Kasi. Czułam się winna i okrutna, ale wiedziałam, że nie mam już wyboru.

Rano spakowali swoje rzeczy w milczeniu. Marcin nawet na mnie nie spojrzał przy wyjściu. Kasia rzuciła tylko krótkie „dziękujemy” i zamknęła za sobą drzwi.

Usiadłam na kanapie w pustym mieszkaniu i rozpłakałam się jak dziecko. Czy jestem złą matką? Czy miałam prawo postawić siebie na pierwszym miejscu?

Czasem trzeba wybrać między miłością do innych a szacunkiem do samej siebie. Czy wy też kiedyś musieliście postawić granicę najbliższym? Jak sobie z tym poradziliście?