Gdy wszystko się wali tuż po narodzinach dziecka – Moja historia rozstania z Pawłem
– Nie mogę już tak dłużej, Anka. – Głos Pawła drżał, a ja poczułam, jakby ktoś wylał na mnie wiadro lodowatej wody. Stał w progu naszej sypialni, trzymając w rękach torbę podróżną. Nasza córeczka, Zosia, spała w łóżeczku obok. Miała zaledwie trzy tygodnie.
– Co ty mówisz? – wyszeptałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Przecież dopiero co wróciliśmy ze szpitala…
Paweł spuścił wzrok. – Przepraszam. Nie potrafię tego udźwignąć. To wszystko mnie przerosło.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie tylko zmęczenie i stres. Że za tymi słowami kryje się coś więcej. Że Paweł już od miesięcy był gdzieś obok, a nie ze mną. Że miał kogoś innego.
Zawsze myślałam, że jesteśmy silni. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie, zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Przez lata byliśmy nierozłączni – wspólne wyjazdy w Bieszczady, wieczory przy winie na Kazimierzu, plany na przyszłość. Ślub w małym kościele pod Wieliczką, potem mieszkanie na kredyt i pierwsza poważna praca. Wydawało mi się, że nic nas nie złamie.
Ciąża była dla mnie spełnieniem marzeń, dla Pawła – chyba bardziej obowiązkiem niż radością. Coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami. Ja byłam zmęczona i rozdrażniona, on zamykał się w sobie. Ale myślałam: to minie, to tylko etap.
Kiedy Zosia przyszła na świat, byłam przerażona i szczęśliwa jednocześnie. Nie spałam po nocach, karmiłam ją piersią, płakałam ze wzruszenia i bezsilności. Paweł był… obecny ciałem, ale nie duchem. Pomagał mechanicznie: przewijał, podawał wodę, czasem zrobił zakupy. Ale nie patrzył na mnie jak dawniej.
Tamtego wieczoru, gdy powiedział mi, że odchodzi, świat mi się zawalił. Przez kilka dni funkcjonowałam jak automat – karmiłam Zosię, przewijałam ją, płakałam po cichu do poduszki. Mama przyjechała z Tarnowa i próbowała mnie pocieszać:
– Aniu, musisz być silna dla małej. On nie jest wart twoich łez.
Ale ja nie chciałam być silna. Chciałam tylko cofnąć czas.
Prawda wyszła na jaw przypadkiem. Paweł zostawił otwarty komputer – wiadomości na Messengerze z Martą, koleżanką z pracy. „Tęsknię za tobą”, „Nie mogę się doczekać naszego weekendu”… Poczułam się jak idiotka. Zawsze ufałam Pawłowi bezgranicznie.
Zadzwoniłam do niego w środku nocy:
– To przez nią? – zapytałam bez ogródek.
– Anka… Przepraszam. Nie chciałem cię ranić.
– Za późno na przeprosiny.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w amoku. Rodzina Pawła próbowała go tłumaczyć:
– On jest zagubiony…
– Każdemu może się zdarzyć…
Ale ja nie chciałam słuchać usprawiedliwień.
Najgorsze były noce – cisza przerywana płaczem Zosi i moimi łzami. Bałam się przyszłości: jak dam sobie radę sama? Kredyt do spłacenia, praca na pół etatu, brak żłobka…
Przyjaciółki próbowały mnie wyciągnąć z domu:
– Chodź na spacer! – nalegała Kasia.
– Nie mogę zostawić Zosi…
– Weź ją ze sobą! Musisz oddychać!
Z czasem zaczęłam wychodzić z domu coraz częściej. Poznałam inne samotne mamy na placu zabaw. Każda miała swoją historię – zdrady, rozstania, walkę o alimenty. Poczułam się mniej samotna.
Najtrudniejsze były spotkania z Pawłem. Przychodził raz w tygodniu zobaczyć Zosię. Był spięty, unikał mojego wzroku.
– Jak ona śpi? – pytał sztywno.
– Dobrze – odpowiadałam chłodno.
Nie potrafiłam mu wybaczyć.
Pewnego dnia Zosia zachorowała – wysoka gorączka, szpital, strach o jej życie. Siedziałam przy jej łóżeczku i modliłam się: Boże, tylko nie ona! Wtedy Paweł przyszedł do szpitala pierwszy raz od rozstania.
Usiadł obok mnie i rozpłakał się:
– Przepraszam za wszystko…
Nie odpowiedziałam nic. Było już za późno na słowa.
Po kilku miesiącach zaczęłam odzyskiwać równowagę. Zapisałam się na terapię, wróciłam do pracy na cały etat dzięki pomocy mamy i sąsiadki pani Haliny. Zosia rosła zdrowa i pogodna.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy powinnam była wcześniej zauważyć sygnały? Czy to wszystko moja wina?
Dziś wiem jedno: nie jestem sama i nie jestem słaba. Przeszłam przez piekło i wyszłam z niego silniejsza niż kiedykolwiek.
Czy każda zdrada musi oznaczać koniec świata? A może to początek nowego życia? Co wy o tym myślicie?