Dom na kredyt, serce na dłoni: Jak zbudowaliśmy nasze życie bez pomocy rodziny
— Nie rozumiesz, Anka! — Michał uderzył pięścią w stół tak mocno, że aż podskoczyły filiżanki. — Mój ojciec mógłby nam pomóc jednym przelewem. Ale nie, on woli patrzeć, jak się męczymy!
Patrzyłam na niego przez łzy. W kuchni pachniało kawą i świeżym chlebem, ale między nami wisiała ciężka cisza. Michał miał rację — jego rodzice, państwo Nowakowie, byli zamożni. Ojciec prowadził firmę budowlaną, matka była notariuszem. A my? Ja — nauczycielka polskiego w podstawówce, on — początkujący informatyk na umowie-zlecenie. Nasze oszczędności wystarczały na wkład własny do kawalerki na obrzeżach Warszawy, ale marzyliśmy o czymś więcej.
— Może powinniśmy ich jeszcze raz poprosić? — zapytałam cicho.
Michał spojrzał na mnie z goryczą. — Próbowałem. Ojciec powiedział: „Jak chcesz mieć dom, to go sobie wybuduj. Ja w twoim wieku miałem już trójkę dzieci i własny biznes”.
Zacisnęłam pięści. Zawsze czułam się przy nich jak ktoś gorszy. Moja mama była pielęgniarką, ojciec zmarł wcześnie. Nigdy nie mieliśmy pieniędzy na wakacje czy nowy samochód. Michałowi imponowała moja zaradność, ale jego rodzice patrzyli na mnie z pobłażaniem.
Wieczorem zadzwoniła teściowa.
— Aniu, Michał mówił, że szukacie mieszkania. Wiecie, że teraz są takie ceny? Może lepiej poczekać? — Jej głos był chłodny jak lód.
— Pani Lidio, my naprawdę chcemy zacząć własne życie — odpowiedziałam drżącym głosem.
— Własne życie to też odpowiedzialność. Nie liczcie na nas — ucięła.
Po tej rozmowie długo płakałam w łazience. Michał przyszedł później i objął mnie mocno.
— Damy radę sami — szepnął. Ale w jego oczach widziałam strach.
Zaczęliśmy szukać mieszkań. Każda wizyta kończyła się rozczarowaniem: za małe, za drogie, z grzybem na ścianie albo sąsiadami, którzy już pierwszego dnia pytali o nasze zarobki.
W pracy byłam coraz bardziej rozdrażniona. Uczniowie wyczuwali moje napięcie.
— Proszę pani, czemu pani taka smutna? — zapytała Hania z trzeciej klasy.
Uśmiechnęłam się blado. — Czasem dorośli też mają trudne sprawy.
W końcu znaleźliśmy mieszkanie w bloku z wielkiej płyty na Ursynowie. Dwa pokoje, balkon z widokiem na plac zabaw. Cena była wysoka, ale bank zgodził się dać nam kredyt na trzydzieści lat.
Podpisanie umowy było jak skok na głęboką wodę. Michał trzymał mnie za rękę tak mocno, że aż pobielały mu knykcie.
— To nasz dom — powiedział cicho.
Pierwsze miesiące były koszmarem. Raty kredytu pożerały większość pensji. Zepsuła się pralka, potem lodówka. Michał brał nadgodziny, ja udzielałam korepetycji wieczorami.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam go siedzącego na podłodze w kuchni, z głową w dłoniach.
— Nie dam rady… — wyszeptał. — Może mieli rację? Może powinniśmy byli poczekać?
Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem.
— Nie chcę czekać całe życie na pozwolenie od twoich rodziców. To jest nasze życie, Michał. Nawet jeśli czasem boli.
Z czasem nauczyliśmy się oszczędzać na wszystkim: gotowaliśmy w domu, naprawialiśmy meble znalezione na śmietniku, wakacje spędzaliśmy pod namiotem nad jeziorem. Były dni, kiedy kłóciliśmy się o każdą złotówkę i noce, kiedy płakaliśmy ze zmęczenia.
Ale były też chwile szczęścia: pierwszy raz zasypialiśmy we własnym łóżku pod własnym dachem; pierwszy raz zaprosiliśmy znajomych na kolację i usłyszeliśmy: „Ale tu przytulnie!”.
Rodzice Michała odwiedzili nas tylko raz. Przyszli w eleganckich płaszczach, rozejrzeli się po naszym małym mieszkaniu i wymienili spojrzenia pełne dezaprobaty.
— No cóż… przynajmniej macie gdzie mieszkać — powiedziała teściowa.
Po ich wyjściu Michał długo milczał.
— Nigdy nie będziemy dla nich wystarczająco dobrzy — powiedział w końcu.
Przytuliłam go mocno.
— Ale jesteśmy wystarczająco dobrzy dla siebie nawzajem.
Minęły dwa lata. Spłaciliśmy część kredytu, dostaliśmy podwyżki w pracy. Nasze mieszkanie powoli zamieniało się w dom pełen ciepła i śmiechu.
Czasem myślę o tym wszystkim, co przeszliśmy. O łzach, kłótniach i chwilach zwątpienia. Ale też o tym, jak bardzo nas to wszystko zbliżyło.
Czy gdybyśmy dostali pomoc od rodziców Michała, bylibyśmy dziś silniejsi? Czy pieniądze naprawdę dają szczęście?
Może właśnie wtedy, gdy musisz walczyć o każdy kawałek swojego życia, zaczynasz naprawdę doceniać to, co masz…
A Wy? Czy też musieliście kiedyś udowodnić światu (i sobie), że potraficie stanąć na własnych nogach?