Czy powinnam pozwolić byłej teściowej widywać moją córkę? Historia lojalności, bólu i rodzinnych granic

– Zosia, chodź tu na chwilę! – zawołałam przez uchylone drzwi do salonu, czując jak serce wali mi w piersi. W kuchni stała pani Halina, moja była teściowa, z torbą prezentów i uśmiechem, który wydawał się jednocześnie ciepły i pełen napięcia. Dzisiaj były drugie urodziny mojej córki, a ja nie mogłam uwierzyć, że to właśnie ona, a nie jej ojciec, pamiętała o tym dniu.

– Dzień dobry, Marto. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam… – zaczęła niepewnie, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. W jej głosie słyszałam nutę lęku i tęsknoty. Przez chwilę miałam ochotę zamknąć drzwi i udawać, że nikogo nie ma w domu. Ale Zosia już biegła do przedpokoju, z szerokim uśmiechem na twarzy.

– Babciu! – krzyknęła radośnie, rzucając się jej na szyję. Pani Halina przytuliła ją mocno, a ja poczułam ukłucie zazdrości i żalu. To nie tak miało wyglądać moje życie. Miałam mieć rodzinę, wsparcie, a nie samotność i wieczne kompromisy.

– Przyniosłam ci coś specjalnego – powiedziała babcia, wyciągając z torby pluszowego misia i kolorowe baloniki. Zosia aż zapiszczała z radości. Przez chwilę patrzyłam na nie obie i czułam się jak intruz we własnym domu.

Po chwili wyszłyśmy razem do parku. Słońce przebijało się przez liście drzew, a dzieci biegały po placu zabaw. Pani Halina opowiadała Zosi bajki, a ja próbowałam nie myśleć o tym, że jej syn – mój były mąż Paweł – nawet nie zadzwonił z życzeniami. Od naszego rozstania minął rok. Paweł odszedł nagle, zostawiając mnie z kredytem, dzieckiem i tysiącem pytań bez odpowiedzi.

W parku spotkałyśmy sąsiadkę, panią Grażynę.

– O, pani Halino! Dawno pani nie widziałam! – zawołała radośnie.

– Tak… wie pani, życie różnie się układa – odpowiedziała była teściowa z wymuszonym uśmiechem.

– A Paweł? Co u niego? – dopytywała Grażyna.

Zamarłam. Pani Halina spuściła wzrok.

– Nie wiem… Nie rozmawiamy ostatnio za często – powiedziała cicho.

Wróciłyśmy do domu w milczeniu. Gdy Zosia zajęła się nową zabawką w swoim pokoju, pani Halina usiadła naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.

– Marto… wiem, że nie mam prawa prosić cię o nic po tym wszystkim, co się stało. Ale Zosia jest moją wnuczką. Kocham ją jak własne dziecko. Czy mogłabym czasem ją odwiedzać? Nawet jeśli Paweł… nawet jeśli on nie chce mieć z wami kontaktu?

Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć jej wszystko: jak bardzo mnie zawiódł jej syn, jak bardzo boli mnie samotność i jak trudno jest być matką bez wsparcia. Ale patrzyłam na nią i widziałam kobietę równie zagubioną jak ja.

– Nie wiem… – wyszeptałam. – To wszystko jest dla mnie trudne. Paweł nas zostawił. Nie rozumiem, dlaczego miałabym pozwalać komukolwiek z jego rodziny być częścią naszego życia.

Pani Halina pochyliła głowę.

– Rozumiem cię. Ale Zosia niczemu nie jest winna. Ona potrzebuje rodziny… Ja też jej potrzebuję.

W tym momencie do kuchni wbiegła Zosia z rysunkiem w ręku.

– Mamo! Babcia narysowała mi kotka! Zobacz!

Patrzyłam na nią i czułam rozdarcie. Z jednej strony chciałam chronić córkę przed kolejnymi rozczarowaniami. Z drugiej – widziałam, jak bardzo cieszy ją obecność babci.

Wieczorem zadzwoniła moja mama.

– Marta, czy ty zwariowałaś? Pozwalasz tej kobiecie przychodzić do waszego domu po tym wszystkim? Przecież ona jest matką tego… tego tchórza!

– Mamo, to nie takie proste – odpowiedziałam zmęczonym głosem.

– Proste czy nieproste! Musisz postawić granice! Ona będzie tylko rozdrapywać stare rany!

Po rozmowie długo siedziałam w ciszy. Przypomniałam sobie wszystkie chwile sprzed lat: święta spędzone razem, wspólne obiady, śmiech Zosi w ramionach babci. Ale też kłótnie z Pawłem, jego obojętność i to uczucie bycia niewidzialną.

Kilka dni później pani Halina zadzwoniła ponownie.

– Marto… czy mogłabym zabrać Zosię na lody?

Zawahałam się. W głowie słyszałam głos własnej matki: „Nie pozwalaj!” Ale serce mówiło coś innego.

– Dobrze… ale tylko na godzinę – powiedziałam w końcu.

Kiedy wróciły, Zosia była szczęśliwa jak nigdy dotąd. Opowiadała o lodach truskawkowych i o tym, jak babcia nauczyła ją robić wianki z mleczy.

Wieczorem usiadłam przy łóżku córki.

– Mamusiu… czy babcia będzie przychodzić częściej?

Pocałowałam ją w czoło i poczułam łzy pod powiekami.

– Nie wiem, kochanie… Naprawdę nie wiem…

Czasem zastanawiam się: czy lojalność wobec siebie samej powinna być ważniejsza niż szczęście mojego dziecka? Czy można wybaczyć rodzinie byłego męża tylko dlatego, że on sam nas zawiódł? Co byście zrobili na moim miejscu?