Czy moje dzieci naprawdę się o mnie troszczą, czy tylko czekają na spadek? Moja historia pełna wątpliwości i rodzinnych rozterek

— Mamo, a jak się dziś czujesz? — głos Ewy w słuchawce był miękki, niemal przesłodzony. Jeszcze kilka miesięcy temu nie słyszałam jej tygodniami. Teraz dzwoni codziennie, czasem dwa razy dziennie. Podobnie jak Tomek, mój syn, który przez lata był zbyt zajęty pracą w Warszawie, by choćby wysłać SMS-a na imieniny.

Siedzę przy kuchennym stole, patrzę na stare zdjęcia w ramkach. Na jednym Ewa ma jeszcze warkocze, Tomek śmieje się szeroko, a ja… ja wyglądam na szczęśliwą. Dziś czuję się jak aktorka w kiepskim spektaklu. Odbieram telefon i słyszę te same pytania: „Jak zdrowie?”, „Byłaś u lekarza?”, „Nie potrzebujesz czegoś?”.

— Dzieci, naprawdę wszystko w porządku — powtarzam z uśmiechem, choć nikt mnie nie widzi. — Nie musicie się tak martwić.

— Ale mamo, ty już nie jesteś młoda — mówi Tomek. — Może powinnaś pomyśleć o jakiejś opiekunce? Albo… może przeprowadź się do nas?

Zamieram. Przeprowadzić się do Tomka? Do jego żony, która zawsze patrzyła na mnie z dystansem? Do wnuków, które ledwo mnie znają? Nie chcę być ciężarem. Ale czy to naprawdę troska? Czy może…

Nie potrafię przestać myśleć o testamencie. Odkąd zmarł mój mąż, dom i oszczędności są tylko moje. Dzieci wiedzą, że nie żyję w biedzie. Przez lata nie interesowały się moim losem, a teraz nagle…

Pamiętam rozmowę sprzed tygodnia:

— Mamo, a czy masz już wszystko uporządkowane? — zapytała Ewa niby od niechcenia. — Wiesz, dokumenty, testament…

— Po co pytasz? — odpowiedziałam ostrożnie.

— No wiesz… żeby potem nie było problemów. Chcemy ci pomóc.

Pomóc? Czy raczej upewnić się, że wszystko pójdzie „sprawiedliwie”? Od tamtej pory śpię coraz gorzej. Każdy telefon wywołuje we mnie lęk i poczucie winy. Może jestem niesprawiedliwa? Może dzieci naprawdę się martwią?

Wczoraj przyszła sąsiadka, pani Zosia.

— Pani Haniu, dzieci to dzieci. Czasem trzeba im wybaczyć egoizm. Ale proszę uważać. Ja też miałam podobnie…

Opowiedziała mi o swojej córce, która po śmierci ojca zaczęła nagle odwiedzać matkę z ciastem i zakupami. A potem… potem przyszła rozmowa o przepisaniu mieszkania.

Wieczorem długo patrzyłam w sufit. Czy ja też jestem tylko „spadkiem” dla własnych dzieci?

Dziś rano zadzwonił Tomek:

— Mamo, może przyjedziemy w weekend? Przywieziemy pizzę, posiedzimy razem.

Zgodziłam się. Ale już wiem, że to nie będzie zwykłe spotkanie rodzinne. Czuję w kościach, że padną kolejne pytania o testament.

Próbuję przypomnieć sobie chwile, kiedy dzieci były małe. Jak tuliły się do mnie po koszmarach nocnych. Jak płakały przy rozbitym kolanie. Gdzie się podziała ta bliskość?

W sobotę siedzimy razem przy stole. Ewa kroi ciasto, Tomek nalewa herbaty. Rozmawiamy o pogodzie, polityce, wnukach. W końcu Ewa zaczyna:

— Mamo… my tak się martwimy o ciebie. Może powinnaś już pomyśleć o przyszłości? Wiesz… żeby wszystko było jasne.

Patrzę na nią długo.

— O jaką przyszłość wam chodzi? O moją czy waszą?

Zapada cisza. Tomek spuszcza wzrok.

— Nie chcemy cię urazić — mówi cicho — ale lepiej wszystko ustalić wcześniej.

Wstaję od stołu. Czuję łzy pod powiekami.

— Przez tyle lat nie mieliście dla mnie czasu — mówię drżącym głosem. — Teraz nagle jesteście tacy troskliwi?

Ewa próbuje mnie objąć.

— Mamo, my naprawdę się martwimy.

Odsuwam się.

— Chcę wierzyć, że to prawda — szepczę — ale nie umiem.

Wieczorem siedzę sama w kuchni. Dzieci pojechały do siebie. W domu panuje cisza tak gęsta, że aż boli.

Czy jestem niesprawiedliwa? Czy może intuicja mnie nie zawodzi? Jak rozpoznać prawdziwą troskę od interesowności?

Może ktoś z was miał podobnie? Jak poradzić sobie z tą niepewnością i nie stracić resztek zaufania do najbliższych?