Była teściowa namawia mnie na alimenty: „Twój syn zasługuje na więcej” – historia o sile babcinej miłości i rodzinnych konfliktach
– Nie możesz tak tego zostawić, Aniu. Franek zasługuje na więcej – głos pani Haliny drżał, choć starała się mówić stanowczo. Siedziałyśmy w jej kuchni, przy stole nakrytym ceratą w niebieskie kwiaty. Zegar na ścianie wybijał dziewiętnastą, a ja czułam, jakby czas się zatrzymał.
Spojrzałam na nią bezradnie. – Ale ja już nie mam siły walczyć z Tomkiem. On… on nawet nie odbiera telefonów. Ostatni raz widział Franka przed świętami. Nawet nie pamiętam kiedy.
Pani Halina westchnęła ciężko i położyła mi dłoń na ręce. – Wiem, że ci ciężko. Ale to nie chodzi o ciebie ani o niego. To chodzi o Franka. On potrzebuje ojca, a jeśli nie może go mieć, to przynajmniej niech ma wsparcie finansowe. Nie możesz pozwolić, żeby Tomek tak po prostu się wymigał.
W tej chwili do kuchni wbiegł Franek, rozczochrany, z uśmiechem od ucha do ucha. – Babciu, mogę jeszcze kawałek sernika?
– Oczywiście, kochanie – odpowiedziała pani Halina i pogłaskała go po głowie. Patrzyłam na nich i czułam wdzięczność pomieszaną z żalem. Bo przecież to nie tak miało wyglądać moje życie.
Kiedy wychodziłam za Tomka, wierzyłam, że będziemy szczęśliwi. Że stworzymy rodzinę inną niż ta, w której sama dorastałam – bez kłótni, bez cichych dni i trzaskania drzwiami. Ale życie szybko zweryfikowało moje marzenia. Tomek coraz częściej wracał późno z pracy, coraz rzadziej rozmawialiśmy. Potem pojawiły się podejrzenia o zdradę – najpierw tylko w mojej głowie, potem już w wiadomościach na jego telefonie.
Rozwód był bolesny, ale konieczny. Franek miał wtedy pięć lat i nie rozumiał, dlaczego tata nagle przestał przychodzić na mecze piłki nożnej czy czytać mu bajki na dobranoc. Przez pierwsze miesiące po rozstaniu próbowałam utrzymać kontakt między nimi – dzwoniłam, prosiłam Tomka, żeby zabrał syna choć na spacer. Zawsze miał wymówkę: praca, zmęczenie, nowa partnerka.
W końcu przestałam próbować. Skupiłam się na codzienności: praca w szkole podstawowej, zakupy, odrabianie lekcji z Frankiem. Wieczorami płakałam w poduszkę ze zmęczenia i bezsilności.
To wtedy pojawiła się pani Halina. Choć mogła stanąć po stronie syna, wybrała mnie i Franka. – On jest moim wnukiem – powtarzała uparcie. – I zawsze będę dla was.
Z czasem stała się dla nas kimś więcej niż tylko byłą teściową i babcią Franka. Była wsparciem, powierniczką i przyjaciółką. To ona odbierała Franka ze szkoły, kiedy musiałam zostać dłużej w pracy. To ona piekła jego ulubione ciasto marchewkowe i uczyła go grać w warcaby.
Kiedy poznałam Pawła – mojego obecnego męża – bałam się reakcji Franka i pani Haliny. Ale ona tylko uśmiechnęła się ciepło i powiedziała: – Najważniejsze, żebyście byli szczęśliwi.
Tomek? Od czasu rozwodu widział Franka może trzy razy. Alimentów nie płacił prawie wcale – raz przelał sto złotych „na buty”, innym razem przyniósł używane klocki Lego. Kiedy próbowałam rozmawiać z nim o pieniądzach, słyszałam tylko: – Przecież masz nowego faceta, niech on płaci.
Pani Halina była wściekła. – To nie Paweł jest ojcem Franka! Tomek musi ponosić odpowiedzialność za swoje dziecko!
Ale ja już nie miałam siły walczyć. Każda rozmowa z Tomkiem kończyła się awanturą albo milczeniem z jego strony. Czułam się winna – jakbym to ja rozbiła rodzinę i odebrała Frankowi ojca.
Aż do tego wieczoru w kuchni pani Haliny.
– Aniu – zaczęła cicho – wiem, że boisz się kolejnych kłótni i sądów. Ale jeśli nie zawalczysz teraz o alimenty, Tomek już nigdy nie poczuje się odpowiedzialny za syna. Franek zasługuje na wszystko co najlepsze.
Patrzyłam na nią długo w milczeniu. W jej oczach widziałam troskę i determinację. Wiedziałam, że ma rację.
Następnego dnia poszłam do prawnika. Spisałam wszystkie wydatki na Franka: ubrania, książki do szkoły, leki na astmę, wyjazdy na kolonie. Każda złotówka była dowodem na to, że samotne macierzyństwo to nieustanna walka o godność dziecka.
Tomek dostał wezwanie do sądu miesiąc później. Zadzwonił do mnie pierwszy raz od miesięcy:
– Po co to robisz? Chcesz mnie zrujnować?
– Chcę tylko tego, co należy się Frankowi – odpowiedziałam spokojnie.
W sądzie Tomek był blady i spięty. Próbował przekonywać sędziego, że „nie stać go” na alimenty, że „Paweł zarabia więcej”. Sędzia jednak był nieugięty:
– To pan jest ojcem dziecka i pan ponosi za nie odpowiedzialność.
Wyrok zapadł szybko: 800 złotych miesięcznie alimentów na Franka.
Tomek wyszedł z sali sądowej bez słowa. Przez kilka tygodni nie odzywał się ani do mnie, ani do syna.
Pani Halina była przy mnie przez cały ten czas. To ona trzymała mnie za rękę przed rozprawą i tuliła Franka po wszystkim.
– Jestem z ciebie dumna – powiedziała cicho pewnego wieczoru. – Zrobiłaś to dla niego.
Franek coraz częściej pytał o tatę:
– Mamo, dlaczego tata mnie nie odwiedza?
Nie umiałam odpowiedzieć inaczej niż: – Tata ma teraz dużo pracy.
Ale dzięki pani Halinie Franek nigdy nie czuł się samotny. To ona zabierała go na spacery do parku, pokazywała stare zdjęcia Tomka z dzieciństwa i opowiadała historie o tym, jak bardzo go kocha.
Czasem myślę o tym wszystkim z żalem i goryczą – czy można zmusić kogoś do bycia rodzicem? Czy pieniądze mogą zastąpić obecność ojca? Ale patrząc na Franka i jego babcię wiem jedno: rodzina to coś więcej niż więzy krwi czy wyroki sądu.
Może właśnie dlatego Franek jest szczęściarzem – bo ma taką babcię jak pani Halina.
Czasem pytam siebie: czy dobrze zrobiłam? Czy można zmusić kogoś do miłości? A może najważniejsze to dać dziecku poczucie bezpieczeństwa – nawet jeśli trzeba o nie walczyć każdego dnia?