Babcia zostawiła mieszkanie najmłodszej wnuczce. Reszta rodziny nie może się z tym pogodzić – a ja wciąż czuję się obca
– „Nie rozumiem, dlaczego ona zawsze traktowała mnie jak powietrze. Jakby mnie w ogóle nie było” – powiedziałam do Magdy, mojej przyjaciółki, ściskając w dłoni kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Siedziałyśmy w moim pokoju, a zza okna dobiegał szum tramwajów i odgłos deszczu uderzającego o parapet. Właśnie wróciłam z pogrzebu babci Zofii – matki mojego taty – i czułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce i zostawił pustą skorupę.
Wszystko zaczęło się jeszcze zanim przyszłam na świat. Babcia Zofia nigdy nie ukrywała, że jej ulubieńcem jest mój tata, a potem – najmłodsza wnuczka, czyli moja siostra Ola. Ja byłam tą „środkową”, tą „cichą”, tą „niepotrzebną”. Mama zawsze powtarzała mi: „Nie przejmuj się, babcia po prostu taka jest”, ale jak można się nie przejmować, kiedy na rodzinnych spotkaniach babcia wręczała Oli nową lalkę, a mi tylko uśmiech i suchy całus w policzek?
Najgorsze były święta. Siedzieliśmy wszyscy przy stole, a babcia Zofia opowiadała o sukcesach Oli w szkole muzycznej, o jej pięknych włosach i tym, jaka jest grzeczna. Ja byłam tłem. Nawet kiedy dostałam się na olimpiadę matematyczną, babcia tylko wzruszyła ramionami: „No ładnie, ale Ola przecież gra na fortepianie”.
Zupełnie inaczej było u babci Marii – mamy mojej mamy. Tam wszystko było podzielone równo: prezenty, uwaga, miłość. Babcia Maria zawsze mówiła: „Każda z was jest wyjątkowa na swój sposób”. Kiedy umarła dwa lata temu, zostawiła nam po równo: trochę pieniędzy, biżuterię i stare zdjęcia. Nie było kłótni ani zazdrości.
Ale po śmierci babci Zofii wszystko się zmieniło. Tata zadzwonił do mnie wieczorem:
– Wiktoria, musisz przyjechać do notariusza. Będzie odczytanie testamentu.
Wiedziałam już wtedy, co się wydarzy. Czułam to w kościach. Ola była spięta, ale podekscytowana. Mama patrzyła na mnie z troską, tata unikał wzroku.
Notariusz przeczytał testament: „Mieszkanie przy ulicy Mickiewicza przekazuję mojej ukochanej wnuczce Aleksandrze”.
Ola zbladła. Ja poczułam się tak, jakby ktoś wylał mi na głowę wiadro lodowatej wody. Tata próbował coś powiedzieć:
– Wiktoria… babcia cię kochała na swój sposób…
Ale ja już nie słuchałam. Wyszłam z kancelarii i szłam przez deszczowe miasto bez celu. Czułam się niewidzialna – dokładnie tak jak przez całe życie dla babci Zofii.
W domu wybuchła awantura. Mama była wściekła:
– Jak ona mogła zrobić coś takiego? Przecież to niesprawiedliwe!
Tata tylko wzruszył ramionami:
– To była jej decyzja.
Ola płakała:
– Nie chcę tego mieszkania! Chcę, żebyśmy były rodziną!
Ale nie dało się już cofnąć czasu. Mieszkanie było jej. Ja zostałam z pustymi rękami i jeszcze większą dziurą w sercu.
Przez kolejne tygodnie unikałam rodziny. Nie odbierałam telefonów od Oli, nie odpisywałam na wiadomości taty. Mama próbowała mnie przekonać:
– Wiktoria, nie możesz tak tego zostawić. Porozmawiaj z Olą.
Ale co miałam jej powiedzieć? Że czuję się gorsza? Że przez całe życie próbowałam zasłużyć na miłość babci Zofii i nigdy mi się to nie udało?
W końcu Ola przyszła do mnie sama.
– Wiktoria… proszę cię, porozmawiaj ze mną – powiedziała przez łzy.
Patrzyłam na nią długo. Była moją młodszą siostrą, a jednocześnie symbolem wszystkiego, czego nigdy nie miałam.
– To nie twoja wina – powiedziałam cicho. – Ale nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć.
Ola zaczęła płakać jeszcze mocniej.
– Oddam ci to mieszkanie! Podzielimy się!
Pokręciłam głową.
– To nie o mieszkanie chodzi…
Bo tak naprawdę chodziło o coś zupełnie innego. O to uczucie bycia niewidzialną dla własnej rodziny. O to, że nawet po śmierci babcia Zofia potrafiła sprawić mi ból.
Minęły miesiące. Powoli zaczęłam wracać do życia. Zaczęłam terapię, rozmawiałam z mamą i Olą. Ale rana wciąż była świeża.
Czasem zastanawiam się: czy można wybaczyć rodzinie niesprawiedliwość? Czy kiedykolwiek poczuję się naprawdę częścią tej rodziny?
A wy? Czy też czuliście się kiedyś niewidzialni dla najbliższych?