Zjazd klasowy, który zmienił wszystko: Czy można naprawić przeszłość?

— Naprawdę musisz tam iść? — głos mojego męża, Pawła, odbił się echem w kuchni, gdy nerwowo obracałam w palcach zaproszenie na zjazd klasowy.

— Nie wiem — odpowiedziałam cicho, patrząc przez okno na szare, kwietniowe niebo. — Ale chyba powinnam.

Nie powiedziałam mu o Marku. O tym, jak zobaczyłam jego imię na liście uczestników i jak serce zabiło mi szybciej, jakby czas cofnął się do ósmej klasy. Marek — chłopak z ostatniej ławki, który kiedyś napisał dla mnie wiersz na marginesie zeszytu i uśmiechał się tak, jakby rozumiał wszystko, czego ja sama nie potrafiłam nazwać.

Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Paweł zauważył moją nieobecność myślami, ale nie pytał więcej. Może czuł, że to coś większego niż zwykły sentyment do szkolnych lat. Może wiedział, że są sprawy, których nie da się wyjaśnić słowami.

W dzień zjazdu długo stałam przed lustrem. Widziałam w nim kobietę zmęczoną codziennością — matkę dwójki dzieci, żonę, która nauczyła się odkładać własne potrzeby na później. Ale gdzieś pod warstwą makijażu i ułożonych włosów czaiła się ta dziewczyna sprzed lat — pełna marzeń i lęków.

Szkoła wyglądała prawie tak samo jak wtedy. Pachniało kredą i starym linoleum. W sali gimnastycznej tłum dawnych znajomych śmiał się i wspominał stare czasy. Przez chwilę poczułam się obca — jakby to wszystko działo się poza mną.

I wtedy go zobaczyłam. Stał przy drzwiach, oparty o framugę, z tym samym lekko ironicznym uśmiechem. Marek. Starszy, z siwymi pasmami we włosach, ale w oczach miał ten sam błysk.

— Cześć, Anka — powiedział cicho, gdy podeszłam bliżej. — Myślałem, że nie przyjdziesz.

— Sama się sobie dziwię — odpowiedziałam i poczułam, jak drżą mi ręce.

Rozmawialiśmy długo. O wszystkim i o niczym. O tym, co nas spotkało przez te lata: o mojej pracy w urzędzie miasta, o jego rozwodzie i dorastającej córce. O tym, jak życie potrafi rozczarować i zaskoczyć jednocześnie.

W pewnym momencie Marek spojrzał mi prosto w oczy.

— Pamiętasz ten wiersz? — zapytał nagle.

Zaczerwieniłam się. — Myślałam, że już dawno o nim zapomniałeś.

— Niektórych rzeczy się nie zapomina — odpowiedział poważnie. — Chciałem ci wtedy powiedzieć coś ważnego… Ale zabrakło mi odwagi.

Zamilkliśmy na chwilę. W tle ktoś śpiewał „Sto lat”, a ja czułam, jakby świat wokół przestał istnieć.

— Wiesz… — zaczęłam niepewnie — ja też wtedy nie miałam odwagi. Bałam się wszystkiego: siebie, ciebie, tego co mogłoby się wydarzyć.

Marek uśmiechnął się smutno.

— A teraz?

Nie odpowiedziałam. Bo co mogłam powiedzieć? Że czasem budzę się w nocy i myślę o tym, jak wyglądałoby moje życie, gdybym wtedy podjęła inną decyzję? Że kocham Pawła i dzieci, ale czasem czuję się jak widmo samej siebie?

Wieczór mijał szybko. Wspólne zdjęcia, śmiechy, żarty z dawnych czasów. Ale między mną a Markiem wisiało coś niewypowiedzianego — żal za straconymi szansami i pytanie: czy można naprawić przeszłość?

Kiedy wychodziłam ze szkoły, Marek dogonił mnie na schodach.

— Anka…

Odwróciłam się powoli.

— Chciałem tylko powiedzieć… Jeśli kiedyś będziesz chciała porozmawiać… po prostu być… jestem.

Patrzyliśmy na siebie długo. Potem odszedł w ciemność parkingu.

Wróciłam do domu późno. Paweł spał już w salonie przed telewizorem. Przykryłam go kocem i usiadłam obok. Przez chwilę patrzyłam na jego spokojną twarz i poczułam ukłucie winy. Przecież nic złego się nie stało… A jednak coś we mnie pękło.

Następnego dnia próbowałam wrócić do codzienności: śniadanie dla dzieci, praca, zakupy. Ale myśli wracały do Marka. Do tego wszystkiego, czego nigdy sobie nie powiedzieliśmy.

Wieczorem zadzwoniła mama.

— I jak było na zjeździe? — zapytała z ciekawością.

— Dziwnie — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Jakby ktoś otworzył stare drzwi i nagle wszystko wróciło.

Mama westchnęła ciężko.

— Czasem lepiej zostawić przeszłość za sobą.

Ale czy naprawdę można? Czy można zamknąć drzwi do tego, co nigdy nie zostało dokończone?

Od tamtego wieczoru minęły dwa tygodnie. Nie napisałam do Marka. Nie zadzwoniłam. Ale codziennie patrzę w lustro i pytam siebie: czy jestem szczęśliwa? Czy można kochać dwóch ludzi jednocześnie — jednego za to kim jest teraz, drugiego za to kim mógłby być?

Może nigdy nie znajdę odpowiedzi. Ale jedno wiem na pewno: czasem jedna noc wystarczy, by całe życie stanęło pod znakiem zapytania.

Czy wy też macie takie wspomnienia lub ludzi z przeszłości, którzy wracają nagle i burzą waszą codzienność? Co byście zrobili na moim miejscu?