Zawsze byłam tylko „ciocią od mieszkania”. Historia o tym, jak rodzina potrafi zranić najmocniej

— Ciociu, przecież ty już nie potrzebujesz tak dużego mieszkania — powiedziała Marta, patrząc na mnie z tym swoim uśmiechem, który zawsze wydawał mi się trochę fałszywy. Stałyśmy w moim salonie, wśród książek, zdjęć i bibelotów zbieranych przez całe życie. Za oknem padał deszcz, a ja czułam, jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę.

Marta była córką mojej siostry, tej, która zawsze miała więcej szczęścia niż ja. Ja — Jadwiga — byłam tą „ciocią od mieszkania”, która nigdy nie wyszła za mąż, nie miała dzieci, za to zawsze była pod ręką, gdy trzeba było pomóc, przypilnować dzieci czy pożyczyć parę złotych. Przez lata przyzwyczaiłam się do tej roli. Ale tego dnia coś we mnie pękło.

— Marta, to jest mój dom — odpowiedziałam cicho, czując jak głos mi drży. — Tu żyję od czterdziestu lat. Tu wszystko jest moje.

Marta westchnęła teatralnie i spojrzała na mnie z politowaniem. — Ale ciociu, przecież mama mówiła, że i tak kiedyś przepiszesz mieszkanie na mnie. Po co ci ono? Sama tu siedzisz, a ja z Michałem i dziećmi się dusimy w dwóch pokojach.

Poczułam się, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przecież nigdy nie obiecywałam nikomu tego mieszkania! Owszem, pomagałam im wszystkim przez lata — mojej siostrze Krystynie, jej mężowi, dzieciom… Ale czy to znaczyło, że mogę być po prostu odsunięta na bok?

Wróciły do mnie wszystkie wspomnienia: jak opiekowałam się Martą, gdy Krystyna była w szpitalu; jak oddałam im swoje oszczędności na remont ich domu; jak zostawałam z dziećmi, gdy oni jechali na wakacje. Zawsze byłam „ciocią od wszystkiego”, ale nigdy nie byłam najważniejsza.

— Marta, nie rozumiesz… To jest moje życie — powiedziałam z trudem. — Nie jestem meblem do przesunięcia.

Marta wzruszyła ramionami. — No ale chyba nie chcesz być sama do końca życia? Przecież możesz zamieszkać u nas. Dzieci cię lubią.

Poczułam gulę w gardle. Zamieszkać u nich? Być dodatkiem do ich życia? Być tą starą ciotką w kącie?

Wieczorem zadzwoniła Krystyna. — Jadzia, nie rób problemów. Marta ma rację. Ty już swoje przeżyłaś. Daj młodym szansę.

— Krystyna… To jest moje mieszkanie! — krzyknęłam przez łzy.

— Nie bądź samolubna! — usłyszałam w odpowiedzi i rozmowa się urwała.

Przez kolejne dni czułam się jak cień samej siebie. Unikałam telefonu, nie otwierałam drzwi. Sąsiedzi pytali, czy wszystko w porządku, ale tylko kiwałam głową. W nocy nie mogłam spać. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym wszystkim, co poświęciłam dla rodziny. Czy naprawdę byłam tylko „ciocią od mieszkania”? Czy przez całe życie byłam dla nich tylko wygodnym rozwiązaniem?

Po tygodniu przyszła Marta z Michałem. Bez zapowiedzi. Weszli jak do siebie.

— Ciociu, musimy pogadać poważnie — zaczął Michał. — Sytuacja jest taka: albo przepiszesz mieszkanie na Martę teraz i będziesz mogła tu mieszkać do końca życia, albo…

— Albo co? — przerwałam mu drżącym głosem.

— Albo będziemy musieli poszukać innego rozwiązania — powiedział chłodno.

Poczułam się jak intruz we własnym domu. Zaczęli mówić o aktach notarialnych, o darowiźnie z dożywociem… Słuchałam ich jak przez mgłę.

Po ich wyjściu długo płakałam. Zadzwoniłam do przyjaciółki z pracy, pani Zosi.

— Jadzia, nie daj się! To twoje mieszkanie! Oni chcą cię wykorzystać! — krzyczała Zosia przez telefon.

Ale ja już nie miałam siły walczyć. Przez kolejne dni chodziłam jak w transie. W końcu poszłam do notariusza dowiedzieć się o swoich prawach. Dowiedziałam się, że nikt nie może mnie zmusić do oddania mieszkania za życia.

Kiedy wróciłam do domu, czekała na mnie Krystyna z Martą.

— Jadzia, podpisz te papiery i będzie po sprawie — powiedziała Krystyna bez cienia czułości w głosie.

Spojrzałam na nią i nagle poczułam gniew. Taki prawdziwy, gorący gniew, którego nigdy wcześniej nie znałam.

— Nie podpiszę niczego! To jest mój dom! Przez całe życie byłam dla was dobra i pomocna! A wy chcecie mnie wyrzucić jak stare buty!

Krystyna spojrzała na mnie z pogardą. — Zawsze byłaś sama i zawsze będziesz sama.

Po tych słowach wyszły trzaskając drzwiami.

Zostałam sama w ciszy mojego mieszkania. Ale pierwszy raz od lat poczułam ulgę. Może naprawdę lepiej być samemu niż otoczonym przez ludzi, którzy widzą we mnie tylko „ciocię od mieszkania”.

Dziś patrzę na zdjęcia moich rodziców i zastanawiam się: czy naprawdę rodzina jest najważniejsza? Czy warto poświęcać siebie dla innych bez końca? Może czasem trzeba postawić granicę — nawet jeśli boli.