Wspólne mieszkanie z kuzynką: Moja największa życiowa lekcja (i rozczarowanie)
— Magda, czy ty naprawdę musisz wyłączać światło w łazience, kiedy jeszcze tam jestem? — usłyszałam zirytowany głos Kasi zza drzwi. Stałam w kuchni, trzymając w ręku rachunek za prąd, który właśnie przyszedł pocztą. Był wyższy niż zwykle, mimo moich starań, by oszczędzać na wszystkim. Przez chwilę miałam ochotę rzucić ten rachunek na blat i wyjść z mieszkania, ale zamiast tego zacisnęłam zęby.
— Przepraszam, myślałam, że już wyszłaś — odpowiedziałam spokojnie, choć w środku aż się gotowałam. To był dopiero początek naszej wspólnej przygody, która miała być czymś zupełnie innym. Kiedy Kasia, moja kuzynka, zadzwoniła do mnie trzy miesiące temu z prośbą o pomoc, nie wahałam się ani chwili. Zawsze byłyśmy sobie bliskie, a ona właśnie straciła pracę i nie miała gdzie się podziać. Miałam dwupokojowe mieszkanie po babci na Pradze i wydawało mi się oczywiste, że powinnam jej pomóc.
Pierwsze tygodnie były nawet przyjemne. Wieczorami piłyśmy herbatę, wspominałyśmy dzieciństwo i śmiałyśmy się z głupot. Kasia obiecała, że jak tylko znajdzie pracę, zacznie dokładać się do rachunków. Ja byłam dumna ze swojej zaradności – od lat sama się utrzymywałam, pracując jako księgowa w niewielkiej firmie. Wiedziałam, jak liczyć każdy grosz.
Ale potem zaczęły się drobne spięcia. Kasia zostawiała światło w każdym pokoju, gotowała na prądzie przez pół dnia, a potem jeszcze narzekała, że nie ma co jeść. Zaczęła przynosić do domu znajomych – czasem nawet bez pytania. Pewnego wieczoru wróciłam z pracy i zastałam w salonie trzech obcych chłopaków oglądających mecz. Kasia siedziała wśród nich jak królowa imprezy.
— Magda, poznaj Tomka, Pawła i Szymona! — zawołała radośnie. — Zrobisz nam herbaty?
Zamurowało mnie. Czułam się jak gość we własnym domu. Z trudem powstrzymałam łzy i poszłam do swojego pokoju. Tego wieczoru nie spałam prawie wcale. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdą sytuację z ostatnich tygodni. Czy byłam zbyt surowa? Może powinnam dać Kasi więcej czasu?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z nią szczerze.
— Kasia, musimy ustalić jakieś zasady — zaczęłam niepewnie przy śniadaniu. — To moje mieszkanie i chciałabym wiedzieć wcześniej, jeśli zapraszasz gości. No i… rachunki są coraz wyższe.
Kasia spojrzała na mnie z wyrzutem.
— Magda, przecież to tylko kilka złotych więcej! Nie przesadzaj. Poza tym szukam pracy, ale nie jest łatwo.
Westchnęłam ciężko. Wiedziałam, że nie jest jej łatwo – rynek pracy był wtedy trudny, a ona nie miała doświadczenia poza kilkoma sezonowymi pracami w gastronomii. Ale czułam też narastającą frustrację.
Minęły kolejne tygodnie. Kasia coraz częściej wychodziła wieczorami i wracała nad ranem. W lodówce pojawiały się drogie sery i wędliny, których ja nigdy nie kupowałam – potem znikały równie szybko. Zaczęłam podejrzewać, że Kasia korzysta z moich pieniędzy.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam ją w moim pokoju. Stała przy biurku i przeglądała moje dokumenty.
— Co ty robisz?! — krzyknęłam przerażona.
Kasia odskoczyła jak oparzona.
— Szukałam długopisu…
Nie uwierzyłam jej ani przez chwilę. Od tamtej pory zaczęłam zamykać pokój na klucz.
W rodzinie zaczęły krążyć plotki. Ciocia Basia zadzwoniła do mnie pewnego wieczoru:
— Magda, słyszałam od Kasi, że jesteś dla niej bardzo surowa… Może powinnaś być bardziej wyrozumiała? W końcu jesteście rodziną.
Poczułam gulę w gardle. Czy naprawdę to ja byłam tą złą? Czy to źle, że chciałam chronić swój dom i swoje pieniądze?
Kulminacja nastąpiła miesiąc później. Zginęło mi 500 złotych schowane w szufladzie na czarną godzinę. Nikt poza mną i Kasią nie miał klucza do mieszkania.
Wieczorem usiadłam naprzeciwko niej przy stole.
— Kasia… Zginęły mi pieniądze. Czy coś o tym wiesz?
Nie patrzyła mi w oczy.
— Nie wiem o co ci chodzi — burknęła.
Wtedy pękło we mnie coś ostatecznie.
— Chcę, żebyś się wyprowadziła — powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Kasia spakowała się w ciągu dwóch dni. Ostatniej nocy usłyszałam jej cichy płacz za ścianą. Mimo wszystko było mi jej żal – była moją rodziną.
Po jej wyprowadzce długo nie mogłam dojść do siebie. Czułam się winna i oszukana jednocześnie. Rodzina podzieliła się na dwa obozy: jedni uważali mnie za bezduszną materialistkę, inni rozumieli moją decyzję.
Dziś wiem jedno: granice są ważne – nawet wobec najbliższych. Ale czy można jeszcze odbudować zaufanie po takim rozczarowaniu? Czy rodzina zawsze powinna być ponad wszystko?