Teściowa, jej partner i nasze cztery kąty – czy to jeszcze mój dom?
– Aniu, musimy porozmawiać – głos Jakuba był cichy, ale wyczułam w nim napięcie. Siedziałam na kanapie, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. W kuchni słychać było stukanie naczyń – to jego mama, pani Halina, przygotowywała kolację. Od kilku tygodni mieszkała z nami, tłumacząc się remontem swojego mieszkania. Ale dziś miało się wydarzyć coś więcej.
– Co się stało? – zapytałam, próbując ukryć niepokój.
Jakub usiadł obok mnie i spojrzał mi w oczy. – Mama… Chciałaby, żeby jej partner, pan Zbyszek, zamieszkał tu na jakiś czas. U niego w domu jest teraz bałagan po rozwodzie, a ona nie chce go zostawiać samego.
Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Przypomniałam sobie wszystkie te wieczory, kiedy wracałam zmęczona z pracy i marzyłam o chwili ciszy. Ostatnio nawet to było niemożliwe – pani Halina miała swoje zwyczaje, swoje zasady i swoje zdanie na każdy temat. Ale teraz? Miałam dzielić naszą dwupokojową przestrzeń z jeszcze jedną osobą?
– Jakub… To jest nasze mieszkanie – wyszeptałam. – Nie możemy tak po prostu przyjmować kolejnych osób.
– Wiem, Aniu, ale to tylko na chwilę. Mama obiecała, że jak tylko skończy się remont… – próbował mnie uspokoić.
Wtedy drzwi do salonu otworzyły się gwałtownie. Pani Halina weszła z talerzem pierogów i uśmiechem, który miał być ciepły, ale dla mnie był tylko maską.
– Aniu, Zbyszek przyjedzie jutro rano. Mam nadzieję, że nie będzie problemu? – zapytała tonem, który nie znosił sprzeciwu.
Nie odpowiedziałam. Czułam się jak dziecko we własnym domu. Jakub spuścił wzrok. Wiedziałam już wtedy, że nikt nie zamierza pytać mnie o zdanie.
Następnego dnia pan Zbyszek pojawił się z walizką i szerokim uśmiechem. Był uprzejmy, starał się być miły, ale jego obecność była dla mnie jak drzazga pod paznokciem. Każdy poranek zaczynał się teraz od jego głośnego śmiechu i rozmów z panią Haliną przy kuchennym stole. Wieczorami zajmowali salon, oglądając telewizję i komentując wszystko na głos.
Zaczęłam unikać domu. Wracałam późno z pracy, szukałam pretekstów, by zostać dłużej w biurze albo spotkać się z koleżankami. Kiedy w końcu wracałam do mieszkania, czułam się jak intruz. Moje rzeczy były przestawiane, moje ulubione kubki nagle znikały z półki, a nawet moje kosmetyki w łazience znalazły nowe miejsce – bo „tak jest wygodniej dla wszystkich”.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Weszłam do kuchni i zobaczyłam panią Halinę rozmawiającą przez telefon.
– Tak, Zbyszek już się tu zadomowił. Ania jest trochę spięta, ale młodzi muszą się nauczyć elastyczności – mówiła do słuchawki.
Poczułam narastającą złość. Weszłam do salonu i spojrzałam na Jakuba.
– Musimy porozmawiać. Teraz – powiedziałam stanowczo.
Usiedliśmy w sypialni. Przez chwilę milczeliśmy.
– Nie mogę tak żyć – zaczęłam cicho. – To nie jest już mój dom. Czuję się tu obco.
Jakub westchnął ciężko.
– Wiem… Ale co mam zrobić? To moja mama…
– A ja? Ja też jestem twoją rodziną! – głos mi się załamał. – Czy moje zdanie nic nie znaczy?
Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa. Widziałam w jego oczach bezradność i poczucie winy.
– Może powinniśmy porozmawiać wszyscy razem? – zaproponował niepewnie.
Zgodziłam się, choć wiedziałam, że to nic nie zmieni.
Następnego dnia usiedliśmy przy stole: ja, Jakub, pani Halina i pan Zbyszek. Próbowałam spokojnie wyjaśnić swoje uczucia.
– Czuję się tu obco. To miało być nasze miejsce, nasz dom… Teraz mam wrażenie, że jestem tylko gościem.
Pani Halina spojrzała na mnie chłodno.
– Aniu, przesadzasz. To tylko na chwilę. Rodzina powinna sobie pomagać.
– Ale czy ktoś zapytał mnie o zdanie? – zapytałam cicho.
Pan Zbyszek spuścił wzrok. Jakub milczał.
Wyszłam z mieszkania i poszłam na długi spacer po parku. Zastanawiałam się nad wszystkim: nad tym, jak łatwo można stracić poczucie bezpieczeństwa we własnym domu; jak trudno jest postawić granice najbliższym; jak bardzo boli brak wsparcia od osoby, którą kochasz.
Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Pani Halina zaczęła traktować mnie jak powietrze, pan Zbyszek starał się być niewidzialny, a Jakub coraz częściej zamykał się w sobie.
W końcu podjęłam decyzję. Spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców na weekend. Potrzebowałam dystansu i czasu na przemyślenie wszystkiego.
Mama przyjęła mnie ze łzami w oczach.
– Córeczko… Nie pozwól nikomu odebrać ci twojego miejsca na ziemi – powiedziała cicho.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.
Kiedy wróciłam do mieszkania, postawiłam sprawę jasno:
– Albo ustalimy jasne zasady i terminy wyprowadzki pani Haliny i pana Zbyszka, albo ja szukam innego miejsca do życia.
Jakub długo milczał. W końcu powiedział:
– Masz rację. Przepraszam cię za wszystko.
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się dalej nasze życie. Ale wiem jedno: nie pozwolę już nikomu decydować za mnie o moim domu i mojej przestrzeni.
Czy naprawdę rodzina ma prawo przekraczać nasze granice w imię pomocy? Gdzie kończy się wsparcie, a zaczyna brak szacunku do drugiego człowieka?