„Ona nie wierzy w miłość, bo jej rodzice się rozwiedli?” – Moja walka o prawdziwe uczucie w świecie pełnym rozczarowań
– Natalia, nie możesz tak po prostu uciekać od rozmowy! – głos mamy odbijał się echem po korytarzu naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Stałam już w butach, z kluczami w dłoni, ale jej słowa zatrzymały mnie w pół kroku. – Nie uciekam, po prostu… nie chcę znowu słuchać, jak mówisz o tacie – odpowiedziałam cicho, czując jak w gardle rośnie mi gula. Miałyśmy powtarzającą się scenę: ona próbowała mi tłumaczyć, że życie to nie bajka, a ja chciałam tylko wierzyć, że gdzieś tam czeka na mnie ktoś, kto mnie pokocha.
Miałam wtedy dwadzieścia trzy lata i serce w kawałkach. Nie dlatego, że ktoś mnie zostawił – bo tak naprawdę nigdy nie byłam w prawdziwym związku. Moje doświadczenia kończyły się na kilku randkach z chłopakami z uczelni i jednym krótkim zauroczeniu do Bartka z sąsiedztwa, który nawet nie wiedział, jak mam na imię. Ale to nie brak chłopaków bolał najbardziej. Najgorsze było to, że nie potrafiłam uwierzyć, że miłość istnieje naprawdę.
Wszystko zaczęło się, gdy miałam dziewięć lat. Pamiętam ten dzień jak przez mgłę: tata wychodził z walizką, mama płakała w kuchni. Potem były lata ciszy, kłótni przez telefon i świąt spędzanych osobno. W szkole patrzyłam na koleżanki, które opowiadały o rodzinnych wyjazdach nad morze czy wspólnych niedzielnych obiadach. U mnie w domu niedziela była dniem milczenia albo cichych łez mamy.
Kiedy poznałam Michała na studiach, poczułam coś nowego. Był inny niż wszyscy – ciepły, cierpliwy, potrafił słuchać. Zaczęliśmy się spotykać po zajęciach, chodziliśmy na spacery po Łazienkach, piliśmy kawę w małych kawiarniach na Powiślu. Michał był pierwszym chłopakiem, któremu odważyłam się opowiedzieć o rozwodzie rodziców. Siedzieliśmy wtedy na ławce przy fontannie i patrzyliśmy na ludzi przechodzących obok.
– Wiesz… czasem myślę, że nie potrafię kochać – powiedziałam nagle.
– Dlaczego tak mówisz? – zapytał cicho.
– Bo nigdy nie widziałam, żeby to działało. U mnie w domu wszystko się rozpadło. Mama mówiła mi zawsze: „Nie licz na bajki”.
Michał uśmiechnął się smutno i objął mnie ramieniem.
– Może to właśnie my napiszemy swoją bajkę?
Chciałam mu uwierzyć. Naprawdę chciałam. Ale za każdym razem, gdy robiło się poważniej – gdy Michał mówił o wspólnej przyszłości albo planował wyjazd tylko we dwoje – włączała mi się syrena alarmowa w głowie: „Nie angażuj się za bardzo! To i tak się rozpadnie!”
Pewnego wieczoru Michał zadzwonił do mnie z propozycją:
– Natalia, pojedźmy razem nad morze na weekend. Tylko ty i ja. Chcę ci pokazać miejsce z mojego dzieciństwa.
Zamiast się ucieszyć, poczułam panikę.
– Nie wiem… Może to za szybko? – odpowiedziałam wymijająco.
– Natalia… Ty ciągle uciekasz. Czego się boisz?
Zamilkłam. Nie umiałam mu tego powiedzieć. Bałam się wszystkiego: bliskości, rozczarowania, tego, że jeśli pozwolę sobie na szczęście, to ono i tak mnie opuści.
W końcu Michał odszedł. Powiedział tylko:
– Kocham cię, ale nie mogę być jedynym, który wierzy w naszą przyszłość.
Zostałam sama z tysiącem pytań i żalem do siebie samej. Przez kilka tygodni nie wychodziłam z domu poza zajęciami na uczelni. Mama próbowała mnie pocieszać po swojemu:
– Widzisz? Mówiłam ci, że faceci są tacy sami jak twój ojciec.
Ale ja wiedziałam, że to nieprawda. To ja byłam problemem. To ja nie umiałam zaufać.
Któregoś dnia odwiedziła mnie ciocia Basia – młodsza siostra mamy. Zawsze była dla mnie jak starsza siostra.
– Natalia, musisz przestać żyć cudzymi błędami – powiedziała stanowczo. – Twoi rodzice się rozstali, ale to nie znaczy, że ty jesteś skazana na samotność.
Popłakałam się wtedy pierwszy raz od dawna. Ciocia przytuliła mnie mocno i długo rozmawiałyśmy o tym, jak bardzo boję się powtórzyć historię moich rodziców.
Zaczęłam chodzić na terapię. To był trudny krok – przyznać przed samą sobą, że potrzebuję pomocy. Na pierwszej sesji psycholożka zapytała:
– Co by się stało, gdybyś pozwoliła sobie być szczęśliwa?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Przez kolejne miesiące uczyłam się ufać ludziom i sobie samej. Zaczęłam spotykać się ze znajomymi bez lęku przed odrzuceniem. Otworzyłam się na nowe znajomości – nawet jeśli nie były to od razu wielkie miłości.
Po roku przypadkiem spotkałam Michała na przystanku tramwajowym przy Placu Zbawiciela. Był z nową dziewczyną. Uśmiechnął się do mnie ciepło i pomachał ręką.
– Cześć Natalia! Dawno się nie widzieliśmy.
– Cześć Michał… Jak życie?
– Dobrze. A u ciebie?
Zawahałam się przez chwilę.
– Uczę się być szczęśliwa – odpowiedziałam szczerze.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– To najważniejsze.
Dziś mam dwadzieścia pięć lat i wciąż uczę się kochać – siebie i innych. Wiem już, że historia moich rodziców nie musi być moją historią. Ale czasem jeszcze budzę się w nocy z lękiem: czy potrafię zaufać komuś na tyle mocno, by pozwolić sobie na prawdziwą bliskość?
Czy wy też czasem czujecie, że przeszłość trzyma was za gardło? Jak nauczyć się wierzyć w miłość pośród tylu rozczarowań?