Nowy początek: Jak odzyskaliśmy spokój po wyprowadzce od teściowej
— Znowu zostawiłaś kubek na stole! — głos teściowej przeszył ciszę poranka jak nóż. Stałam w kuchni, trzymając w dłoni łyżeczkę, a kawa już dawno wystygła. Piotr spojrzał na mnie bezradnie, jakby chciał powiedzieć: „Przepraszam, nie mam siły”. Wtedy poczułam, że nie dam rady dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.
Mieszkaliśmy z teściową od trzech lat. Miało być tymczasowo — „dopóki nie uzbieramy na własne mieszkanie”, powtarzał Piotr. Ale czas płynął, a ja coraz bardziej czułam się jak intruz we własnym życiu. Teściowa, pani Halina, była kobietą z zasadami. Jej dom, jej reguły. Nawet sposób, w jaki kroiłam chleb, był komentowany: „U nas w domu robi się to inaczej”. Czułam się jak dziecko, które nigdy nie dorosło do jej oczekiwań.
Najgorzej było wieczorami. Kiedy Piotr wracał zmęczony z pracy, marzyłam o chwili tylko dla nas. Ale zawsze znajdował się powód, by wejść do naszego pokoju: „Piotrku, pomóż mi z telewizorem”, „Piotrku, światło w łazience miga”. Czułam się niewidzialna. Kiedy próbowałam rozmawiać z mężem o tym, co czuję, wzdychał ciężko:
— Wiem, kochanie, ale ona jest sama… Po śmierci taty nie ma nikogo.
Rozumiałam to. Ale czy to znaczyło, że muszę poświęcić siebie?
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam późno z pracy, usłyszałam rozmowę za drzwiami kuchni.
— Ona nigdy nie będzie dla ciebie odpowiednia — mówiła Halina. — Nie dba o dom, nie gotuje tak jak powinna…
Zamarłam. Poczułam łzy pod powiekami. Weszłam do kuchni i spojrzałam jej prosto w oczy.
— Może powinnam się wyprowadzić? — zapytałam cicho.
Halina spojrzała na mnie zaskoczona, ale nic nie powiedziała. Piotr patrzył to na mnie, to na nią. Przez chwilę nikt się nie odezwał.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: Czy jestem złą żoną? Czy naprawdę nie zasługuję na szacunek? Czy Piotr wybierze mnie czy matkę?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Piotrem szczerze.
— Kocham cię — zaczęłam drżącym głosem. — Ale nie mogę już tak żyć. Albo znajdziemy coś swojego, albo…
Nie dokończyłam. Piotr objął mnie mocno.
— Masz rację. Przepraszam, że pozwoliłem na to tak długo.
Zaczęliśmy szukać mieszkania. Nie było łatwo — ceny wynajmu w Warszawie przyprawiały o zawrót głowy. Oglądaliśmy ciasne kawalerki i stare mieszkania z odpadającym tynkiem. Każda kolejna odmowa bolała coraz bardziej.
W tym czasie Halina stała się jeszcze bardziej oschła. Przestała ze mną rozmawiać, a kiedy Piotr wspomniał o wyprowadzce, powiedziała tylko:
— Róbcie co chcecie. Ja sobie poradzę.
W końcu znaleźliśmy niewielkie dwupokojowe mieszkanie na Pradze. Było stare i wymagało remontu, ale miało coś, czego nie da się kupić — nasze własne drzwi zamykane na klucz.
Pamiętam dzień przeprowadzki. Pakowałam rzeczy ze łzami w oczach — nie ze smutku, ale z ulgi. Halina stała w progu i patrzyła na nas chłodno.
— Dziękuję za wszystko — powiedziałam cicho.
Nie odpowiedziała.
Pierwsze tygodnie były trudne. Brakowało nam pieniędzy na wszystko: na nowe meble, na porządny czajnik, nawet na zasłony do okien. Ale po raz pierwszy od dawna budziłam się rano bez lęku w żołądku. Z Piotrem zaczęliśmy rozmawiać jak dawniej — śmialiśmy się z drobiazgów, gotowaliśmy razem makaron na jednej patelni.
Pewnego dnia zadzwoniła Halina.
— Piotrek… mogę przyjechać?
Bałam się tej wizyty. Przygotowałam ciasto i starałam się uśmiechać. Halina weszła do naszego mieszkania i rozejrzała się krytycznym wzrokiem.
— Skromnie tu macie — powiedziała.
Ale potem usiadła przy stole i przez chwilę milczała.
— Wiecie… może byłam dla was za surowa — powiedziała nagle. — Ale bałam się zostać sama.
Piotr ścisnął moją dłoń pod stołem. Poczułam ulgę i żal jednocześnie.
Od tamtej pory nasze relacje zaczęły się powoli poprawiać. Halina odwiedza nas raz w tygodniu — czasem przynosi domowe pierogi, czasem tylko herbatę i dobre słowo. Nadal bywa trudna, ale już nie czuję się przez nią oceniana na każdym kroku.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba odejść, żeby móc wrócić do siebie nawzajem silniejszymi i szczęśliwszymi. Czy naprawdę musimy poświęcać własne szczęście dla innych? A może największą odwagą jest powiedzieć „dość” i zacząć od nowa?