„Nie jesteś stąd” – Moja walka o tożsamość między wsią a miastem
– Ty naprawdę nie jesteś stąd, prawda? – zapytała mnie dziewczyna z mojego roku, patrząc na moje buty, które jeszcze nosiły ślady błota z rodzinnych stron. Stałyśmy na przystanku tramwajowym przy Rondzie ONZ, a ja czułam się tak, jakby wszyscy wokół wiedzieli, że jestem tu obca.
Miałam wtedy osiemnaście lat i pierwszy raz w życiu czułam się tak bardzo zagubiona. W moim rodzinnym miasteczku pod Radomiem życie płynęło spokojnie. Każdy znał każdego, a największym wydarzeniem tygodnia był sobotni targ na rynku. Nasz dom stał na końcu ulicy Lipowej, tuż przy polu rzepaku. Mama pracowała w sklepie spożywczym, tata był kierowcą autobusu na jednej z trzech tras, które przecinały nasze miasteczko. Znałam rozkład jazdy na pamięć – 6:10 do Radomia, 7:45 do Kozienic, 15:30 powrót. Wszystko było przewidywalne.
Kiedy dostałam się na studia do Warszawy, rodzice byli dumni, ale i pełni obaw. – Pamiętaj, żeby nie ufać nieznajomym – powtarzała mama, pakując mi do walizki słoiki z ogórkami i domowy chleb. Tata tylko przytulił mnie mocno i powiedział: – Dzwoń codziennie.
Pierwsze dni w stolicy były jak zły sen. W akademiku czułam się jak intruz. Dziewczyny z Warszawy i okolic rozmawiały o klubach, restauracjach i markowych ubraniach. Ja nie wiedziałam nawet, jak kupić bilet miesięczny na metro. Kiedy odezwałam się z wyraźnym akcentem z południa Mazowsza, usłyszałam chichoty.
– Skąd ty jesteś? – zapytała kiedyś Paulina z pokoju obok.
– Z Pionek – odpowiedziałam cicho.
– Aha… To tam są jeszcze jakieś domy? – zażartowała.
Śmiała się razem z innymi. Udawałam, że mnie to nie rusza, ale wieczorami płakałam w poduszkę. Tęskniłam za domem, za zapachem świeżo skoszonej trawy i za tym poczuciem przynależności, którego tu mi brakowało.
Najgorzej było podczas świąt. Wszyscy wracali do rodzinnych domów, a ja czułam się rozdarta. Mama dzwoniła codziennie:
– Jak tam, córeczko? Dajesz sobie radę?
– Tak, mamo… – kłamałam.
Prawda była taka, że coraz bardziej wstydziłam się swojego pochodzenia. Przestałam mówić o tym, skąd jestem. Zaczęłam zmieniać sposób mówienia, żeby nie wyróżniać się akcentem. Nawet jedzenie z domu chowałam głęboko w szafce, żeby nikt nie widział słoików.
Pewnego dnia na zajęciach z literatury współczesnej profesor zapytał:
– Kto z was pochodzi spoza Warszawy?
Podniosłam rękę niepewnie. Było nas tylko troje na sali pełnej trzydziestu osób.
– I jak się czujecie tutaj? – dopytywał profesor.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, odezwał się chłopak z Mokotowa:
– Pewnie dziwnie… Tu jest inny świat.
Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam gniew i żal. Dlaczego miałabym się wstydzić tego, kim jestem? Przecież to właśnie moje korzenie dały mi siłę i odwagę, żeby tu przyjechać.
Zaczęłam szukać ludzi podobnych do mnie. Dołączyłam do koła studentów z małych miejscowości. Tam poznałam Kasię z Lubartowa i Michała z Sierpca. Rozmawialiśmy o tym, jak trudno jest odnaleźć się w wielkim mieście i jak często słyszymy: „Nie jesteś stąd”.
Pewnego wieczoru zadzwoniła mama:
– Córeczko, tata miał wypadek autobusem…
Serce mi stanęło. W jednej chwili wszystkie miejskie problemy wydały się błahe. Rzuciłam wszystko i pojechałam do domu.
W szpitalu zobaczyłam tatę – zmęczonego, ale uśmiechniętego.
– Widzisz? – powiedział słabym głosem – Nawet jak ci ciężko w Warszawie, pamiętaj skąd jesteś. To twoja siła.
Po powrocie do stolicy zaczęłam mówić głośno o swoim pochodzeniu. Na zajęciach opowiadałam o życiu w małym miasteczku, o tradycjach i wartościach wyniesionych z domu. Ku mojemu zdziwieniu kilka osób zaczęło mnie słuchać z zainteresowaniem.
Z czasem przestałam się bać tego pytania: „Skąd jesteś?”. Odpowiadałam z dumą: „Z Pionek”.
Ale nie wszystko było proste. Rodzina coraz częściej pytała:
– Kiedy wrócisz na stałe?
A ja nie wiedziałam już, gdzie jest mój dom. W Warszawie czułam się obca, ale w Pionkach już nie pasowałam do dawnych znajomych.
Podczas jednej z rozmów tata powiedział:
– Może już jesteś trochę stąd i trochę stamtąd?
Dziś wiem jedno: tożsamość to nie miejsce zamieszkania ani akcent. To suma doświadczeń i ludzi, których spotykamy na swojej drodze.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy wybierać między tym, skąd pochodzimy a tym, kim chcemy być? A może właśnie w tej różnorodności tkwi nasza siła?