„Nie jestem twoją matką!” – Jak życie pod jednym dachem z teściową zniszczyło nasze małżeństwo
– Znowu zostawiłaś kubek na stole! – głos pani Haliny przebił się przez ciszę poranka, zanim zdążyłam wziąć łyk kawy. Spojrzałam na nią, stojącą w szlafroku, z miną, jakby właśnie odkryła zdradę stulecia. – Przepraszam, zaraz sprzątnę – odpowiedziałam cicho, choć w środku już wrzałam.
To był kolejny dzień w naszym wspólnym mieszkaniu na Ursynowie. Ja, mój mąż Tomek i jego matka Halina. Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę dzielić kuchnię i łazienkę z teściową przez siedem lat, wyśmiałabym go. Ale życie pisze własne scenariusze.
Początkowo miało być tymczasowo. „Tylko na chwilę, aż znajdziemy coś swojego” – powtarzał Tomek, kiedy po ślubie wprowadziliśmy się do jego rodzinnego mieszkania. Mieliśmy pieniądze na wynajem, a nawet na wkład własny do kredytu. Ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Najczęściej – Halina.
– Tomek, nie zostawiaj mnie samej – mówiła, kiedy tylko temat przeprowadzki wracał na tapet. – Wiesz, że po śmierci ojca nie mam nikogo poza tobą.
A Tomek miękł jak masło. – Mamo, przecież nie zostawię cię samej – zapewniał ją, a ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Z czasem zaczęłam się dusić. Halina była wszędzie: w kuchni, kiedy gotowałam obiad; w łazience, kiedy chciałam wziąć dłuższą kąpiel; w salonie, kiedy próbowałam obejrzeć film z Tomkiem. Zawsze miała coś do powiedzenia: „Za dużo soli”, „Nie tak się prasuje koszule”, „Tomek lubi inną herbatę”.
Najgorsze były wieczory. Kiedy wracałam zmęczona po pracy, marzyłam o chwili spokoju z mężem. Ale on siedział z matką przy stole, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Czułam się jak piąte koło u wozu.
Pewnego dnia nie wytrzymałam.
– Tomek, musimy pogadać – powiedziałam stanowczo, zamykając za sobą drzwi sypialni.
– Co się stało? – zapytał zaniepokojony.
– Nie mogę już tak żyć. Potrzebuję własnego domu, własnej przestrzeni. Chcę być twoją żoną, a nie współlokatorką twojej matki.
Patrzył na mnie długo, milcząc.
– Przecież mama jest sama…
– A ja? Ja też jestem sama! – głos mi się załamał. – Od lat czekam, aż postawisz mnie na pierwszym miejscu.
Wyszedł z pokoju bez słowa. Tego wieczoru spałam sama.
Następnego dnia Halina była wyjątkowo uprzejma. Zrobiła mi nawet herbatę.
– Wiem, że ci ciężko – powiedziała cicho. – Ale Tomek to mój jedyny syn.
– A ja jestem jego żoną – odpowiedziałam równie cicho.
Przez kolejne tygodnie atmosfera była napięta jak struna. Unikaliśmy rozmów o przyszłości. Każdy dzień był powtórką poprzedniego: praca, dom, teściowa, milczenie.
W końcu postanowiłam działać.
Znalazłam mieszkanie do wynajęcia niedaleko naszej obecnej lokalizacji. Pokazałam Tomkowi ogłoszenie.
– To tylko kilka przystanków stąd. Możemy odwiedzać twoją mamę codziennie.
– Nie rozumiesz… Ona sobie nie poradzi sama.
– A my? My sobie radzimy? Bo ja już nie daję rady!
Wybuchłam płaczem. Tomek patrzył na mnie bezradnie.
– Chcesz mnie zmusić do wyboru między tobą a mamą?
– Nie! Chcę tylko normalnie żyć…
Wtedy Halina weszła do pokoju bez pukania.
– Słyszałam wszystko – powiedziała zimno. – Jeśli chcesz odejść, droga wolna. Ale Tomek zostaje ze mną.
Zamarłam. Spojrzałam na męża. Milczał.
Tydzień później spakowałam walizkę i wyprowadziłam się do koleżanki z pracy. Tomek nie próbował mnie zatrzymać.
Minęły trzy miesiące. Czasem dzwonił, pytał jak się czuję. Ale nigdy nie zaproponował powrotu ani rozmowy o przyszłości.
Dziś siedzę przy oknie w wynajmowanym pokoju i zastanawiam się: czy naprawdę musiałam wybierać między własnym szczęściem a cudzym poczuciem obowiązku? Czy w Polsce zawsze matka będzie ważniejsza od żony?
Może to ja jestem egoistką? A może po prostu zasługuję na własne życie?
Czy Wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną partnera? Jak sobie z tym poradziliście?