Najlepszy mąż to ten, którego nie ma – historia Marysi

– Mamo, naprawdę nie musisz do mnie dzwonić codziennie. Wszystko jest w porządku – głos Kasi, mojej córki, był chłodny i zmęczony. Słyszałam w nim zniecierpliwienie, jakby każda minuta rozmowy ze mną była dla niej ciężarem. – Ale ja tylko chciałam zapytać, jak się czujesz… – zaczęłam nieśmiało, lecz ona już mnie uciszyła. – Mamo, muszę kończyć. Pa.

Sześć lat minęło od rozwodu z Andrzejem. Sześć lat, które ciągnęły się jak wieczność. Najpierw była złość, potem żal, a na końcu tylko pustka. Ludzie mówią, że czas leczy rany. Ale nikt nie mówi, że czas potrafi też rozdrapywać blizny. Każde święta spędzałam sama. Nawet Wigilia przestała mieć smak – barszcz czerwony był za słony, pierogi za twarde, a makowiec przypominał mi o babci, której już nie było.

Kiedyś wierzyłam w cuda. Wierzyłam, że Andrzej się zmieni, że przestanie wracać do domu późno i przynosić ze sobą zapach taniego piwa i obcych perfum. Wierzyłam, że rodzina to coś świętego. Ale pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam go z inną kobietą w naszym salonie. Nawet nie próbował się tłumaczyć. Po prostu spakował walizkę i wyszedł. Zostawił mnie z siedemnastoletnią Kasią i kredytem na mieszkanie.

Przez pierwsze miesiące po rozwodzie żyłam jak automat. Praca – dom – zakupy – praca. Kasia zamknęła się w sobie. Przestała rozmawiać ze mną o czymkolwiek ważnym. Zaczęła spotykać się z chłopakiem, którego nie lubiłam. W końcu wyjechała na studia do Poznania i tam została. Rok temu wyszła za mąż za Pawła – chłopaka z dobrego domu, który zawsze miał odpowiedź na każde pytanie i uśmiech przyklejony do twarzy.

Dzwoniła rzadko. Rozmowy sprowadzały się do „mamo, wszystko w porządku”. A nikt nie pytał, czy u mnie wszystko w porządku.

Czasem patrzyłam przez okno na sąsiadów. Pani Zosia z trzeciego piętra codziennie wychodziła na spacer z mężem. Trzymali się za ręce jak nastolatkowie. Zazdrościłam im tej czułości, choć wiedziałam, że to tylko pozory – słyszałam ich kłótnie przez ścianę. Ale nawet kłótnia wydawała mi się lepsza niż cisza.

W pracy byłam niewidzialna. Młodsze koleżanki plotkowały o randkach i nowych sukienkach, a ja siedziałam przy komputerze i udawałam, że coś piszę. Szefowa patrzyła na mnie z politowaniem – wiedziała o moim rozwodzie i samotności. Raz zaproponowała mi wspólne wyjście do kina, ale odmówiłam. Bałam się ludzi.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama Andrzeja. – Marysiu, wiem, że Andrzej był głupi… Ale może powinnaś mu wybaczyć? On jest teraz sam…

Zamknęłam oczy i poczułam falę gniewu. Jak można wybaczyć komuś, kto zniszczył twoje życie? Kto odebrał ci poczucie bezpieczeństwa i zostawił cię samą? – Przepraszam, ale nie chcę o nim rozmawiać – odpowiedziałam chłodno i odłożyłam słuchawkę.

Wieczorami siadałam na kanapie z kubkiem herbaty i oglądałam stare zdjęcia. Na jednym z nich byliśmy wszyscy razem: ja, Andrzej i mała Kasia na wakacjach nad morzem. Uśmiechaliśmy się do obiektywu, jakbyśmy byli najszczęśliwszą rodziną na świecie. Zastanawiałam się wtedy: czy to wszystko było kłamstwem? Czy naprawdę można być szczęśliwym tylko przez chwilę?

Czasami próbowałam rozmawiać z Kasią o przeszłości. – Mamo, przestań już wracać do tego wszystkiego – mówiła zirytowana. – Ja mam swoje życie.

– A ja? – pytałam cicho.

– Ty też powinnaś mieć swoje życie – odpowiadała bez przekonania.

Ale jak zacząć wszystko od nowa po pięćdziesiątce? Jak znaleźć sens w codzienności, kiedy każdy dzień wygląda tak samo?

Pewnego wieczoru zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam niepewnie i zobaczyłam sąsiada z naprzeciwka – pana Marka. Był wdowcem od dwóch lat. – Pani Marysiu, może pójdziemy razem na spacer? Dziś taki ładny wieczór…

Zawahałam się. Chciałam odmówić, ale spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich tę samą samotność, którą czułam każdego dnia.

– Dobrze – odpowiedziałam cicho.

Spacerowaliśmy po parku w milczeniu. Marek opowiadał mi o swojej żonie, o tym jak bardzo za nią tęskni. Ja opowiedziałam mu o Andrzeju i o Kasi. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę – ktoś mnie słuchał bez oceniania.

Po powrocie do domu długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak bardzo boję się bliskości i jak bardzo jej pragnę jednocześnie.

Następnego dnia zadzwoniła Kasia. – Mamo… przepraszam za wczoraj. Chciałabym cię odwiedzić w przyszłym tygodniu.

Poczułam łzy pod powiekami. Może jeszcze nie wszystko stracone?

Czasem myślę: czy najlepszy mąż to ten, którego nie ma? Czy samotność to kara za błędy przeszłości? A może to szansa na nowy początek? Może warto otworzyć drzwi przed kimś nowym… Nawet jeśli serce jeszcze boli.