Mój mąż nigdy nie powiedział mi prawdy o swojej przeszłości. Teraz jego dzieci z pierwszego małżeństwa mieszkają z nami, a ja czuję się coraz bardziej obca we własnym domu.

– Znowu nie rozmawiasz ze mną, Michał? – zapytałam, patrząc na niego przez kuchenny stół. W jego oczach widziałam zmęczenie i coś jeszcze – coś, czego nie potrafiłam nazwać od miesięcy.

Nie odpowiedział. Wziął kubek z herbatą i wyszedł do salonu. Słyszałam, jak cicho zamyka drzwi, jakby bał się, że hałas rozbije tę cienką skorupę ciszy, która od dawna nas otaczała.

Wiedziałam, że coś się wydarzy. Czułam to w powietrzu, w sposobie, w jaki unikał mojego wzroku, w tym, jak coraz częściej wracał późno z pracy. Ale nie byłam gotowa na to, co miało nadejść.

Dwa dni później wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W przedpokoju stały dwie walizki. Obok nich – dwójka dzieci. Dziewczynka na oko dziesięcioletnia i chłopiec może o dwa lata młodszy. Patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami.

– Cześć – powiedziała dziewczynka cicho. – Jestem Zosia.

Chciałam odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Michał wyszedł z kuchni i spojrzał na mnie tym swoim nieprzeniknionym wzrokiem.

– To są moje dzieci – powiedział spokojnie. – Od dziś będą z nami mieszkać.

Poczułam, jak świat zaczyna mi wirować przed oczami. Próbowałam złapać oddech, ale powietrze było ciężkie jak ołów.

– Michał… dlaczego mi nic nie powiedziałeś? – wyszeptałam.

– Nie chciałem cię martwić – odpowiedział krótko. – Nie miałem wyboru.

Nie miał wyboru? A ja? Czy ja miałam wybór?

Od tamtej chwili nic już nie było takie samo. Nasze mieszkanie w bloku na warszawskim Ursynowie nagle stało się za małe, za ciasne na tyle emocji i niewypowiedzianych słów. Dzieci były ciche, przestraszone. Ja – zagubiona i wściekła.

Wieczorami słyszałam ich szeptane rozmowy przez cienkie ściany. Zosia płakała po nocach. Michał próbował być dla nich ojcem, ale widziałam, że nie potrafi. Był nieobecny nawet wtedy, gdy siedział obok nich na kanapie.

Próbowałam się zaangażować. Gotowałam obiady, pytałam o szkołę, próbowałam rozmawiać z Zosią o jej ulubionych książkach. Ale ona patrzyła na mnie z dystansem, jakby bała się zaufać komukolwiek dorosłemu.

Któregoś dnia usłyszałam rozmowę Michała przez telefon:

– Nie mogę ich oddać do matki… Nie pytaj dlaczego… Tak, wiem… Ale ona… To skomplikowane.

Zamarłam w progu kuchni. Nigdy nie mówił o swojej byłej żonie. Nigdy nie wyjaśnił mi, dlaczego się rozwiódł. Unikał tego tematu jak ognia. Ja też nie pytałam – bałam się odpowiedzi.

Z czasem zaczęły się konflikty. Dzieci nie chciały sprzątać po sobie, zostawiały bałagan w łazience i kuchni. Michał stawał po ich stronie.

– Daj im czas – mówił. – Przecież to dla nich trudne.

A dla mnie? Czy ktoś pomyślał o mnie?

Pewnego wieczoru wybuchłam:

– Michał! Ja też tu mieszkam! Ja też mam uczucia! Nie możesz po prostu sprowadzić tu swoich dzieci i udawać, że wszystko jest w porządku!

Spojrzał na mnie z wyrzutem:

– To są moje dzieci! Co miałem zrobić? Wyrzucić je na ulicę?

– Nie o to chodzi! Chodzi o to, że nigdy ze mną nie rozmawiasz! Nigdy nie pytasz, co ja czuję! Nawet nie wiem, dlaczego się rozwiodłeś!

Zamilkł. Przez chwilę myślałam, że w końcu mi powie. Ale tylko pokręcił głową i wyszedł z mieszkania.

Zostałam sama w kuchni. Siedziałam przy stole i płakałam cicho, żeby dzieci nie słyszały.

Następnego dnia Zosia przyszła do mnie sama.

– Przepraszam… – powiedziała cicho. – Tata jest smutny przez nas…

Objęłam ją delikatnie.

– To nie twoja wina, kochanie…

Ale czyja to była wina? Moja? Michała? Jego byłej żony?

Zaczęłam szukać wsparcia u mojej mamy. Ale ona tylko wzruszała ramionami:

– Wiedziałaś, że Michał ma dzieci. Trzeba było się zastanowić wcześniej.

Ale skąd mogłam wiedzieć? On nigdy mi niczego nie powiedział!

W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa zaprosiła mnie na rozmowę:

– Wszystko w porządku w domu? Wyglądasz na zmęczoną…

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bo jak opowiedzieć komuś o tym chaosie emocji?

Wieczorami coraz częściej wychodziłam na długie spacery po osiedlu. Patrzyłam na światła bloków i zastanawiałam się, ile jeszcze wytrzymam.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Michała siedzącego przy stole z głową opartą na dłoniach.

– Musimy porozmawiać – powiedział cicho.

Usiadłam naprzeciwko niego.

– Przepraszam cię… – zaczął. – Wiem, że cię zraniłem. Ale nie potrafię mówić o przeszłości… O tym wszystkim…

Spojrzałam mu prosto w oczy:

– Jeśli chcesz być ze mną naprawdę… musisz mi zaufać. Inaczej nigdy nie będziemy rodziną.

Milczał długo. Potem zaczął mówić – powoli, urywanymi zdaniami opowiedział mi o swojej byłej żonie Magdzie, o jej problemach psychicznych, o tym jak walczyli o dzieci i jak bardzo się bali, że je stracą.

Słuchałam go i płakałam razem z nim.

Ale czy to wystarczy? Czy można odbudować zaufanie po tylu kłamstwach i niedopowiedzeniach?

Dziś patrzę na Zosię i Kubę bawiących się w salonie i zastanawiam się: czy kiedykolwiek poczuję się tu naprawdę u siebie? Czy można pokochać cudze dzieci tak samo jak własne? A może to wszystko jest tylko złudzeniem?