Miłość przez ekran: Jak internetowy romans doprowadził mnie do ślubu i rozstania w jeden dzień

– Mamo, ja naprawdę go kocham! – krzyknęłam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, ściskając telefon, a moja mama patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

– Zuzanna, nie znasz go nawet! Przecież nigdy nie widzieliście się na żywo! – jej głos drżał od emocji, a ja czułam, jakby każda jej sylaba wbijała mi się w serce.

To był początek końca mojego starego życia. Wszystko zaczęło się niewinnie – od wiadomości na portalu randkowym. Adam napisał do mnie późnym wieczorem, kiedy czułam się najbardziej samotna. „Cześć, widzę, że lubisz stare polskie filmy. Ja też jestem fanem Barei.” Odpisałam bez większych oczekiwań, ale rozmowa potoczyła się tak naturalnie, jakbyśmy znali się od lat. Z dnia na dzień stawał się coraz ważniejszy. Rozmawialiśmy godzinami przez Skype’a, wysyłaliśmy sobie zdjęcia z dzieciństwa, dzieliliśmy się najskrytszymi marzeniami i lękami.

W moim rodzinnym domu w Radomiu zawsze panowała cisza – tata zmarł nagle dwa lata temu, mama zamknęła się w sobie, a ja próbowałam znaleźć sens w codzienności. Adam był dla mnie jak promień słońca. Kiedy po trzech miesiącach znajomości poprosił mnie o rękę przez kamerę, nie wahałam się ani chwili. „Zuzka, wyjdź za mnie. Chcę być z tobą już zawsze.” Płakałam ze szczęścia.

Moja rodzina była w szoku. Babcia mówiła: „Dziecko, to nie jest normalne!” Brat śmiał się ze mnie przy stole: „Może jeszcze ślub przez Zooma?” Ale ja byłam pewna swojej decyzji. Adam mieszkał w Gdańsku, ja w Radomiu – ponad czterysta kilometrów i ani jednego spotkania na żywo. Ale przecież miłość nie zna granic, prawda?

Przygotowania do ślubu były jak sen na jawie. Suknia ślubna wisiała na drzwiach szafy, a ja codziennie wyobrażałam sobie nasz pierwszy pocałunek. Mama przestała ze mną rozmawiać – zamknęła się w swoim pokoju i tylko czasem słyszałam jej cichy płacz. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec rodziny a własnym szczęściem.

W końcu nadszedł ten dzień. Stałam przed kościołem w Gdańsku, serce waliło mi jak młotem. Adam miał przyjechać prosto z pracy – nigdy wcześniej nie widziałam go na żywo. Wszyscy goście patrzyli na mnie z mieszanką ciekawości i współczucia. Mama nie przyjechała.

Nagle zobaczyłam go – wysoki, ciemne włosy, uśmiech taki sam jak na zdjęciach. Podszedł do mnie powoli, spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział: „Cześć, Zuzka.” Jego głos był inny niż przez telefon – niższy, bardziej szorstki. Przez chwilę poczułam ukłucie niepokoju.

Ceremonia była jak z filmu – przysięgi, łzy wzruszenia, pierwszy pocałunek. Ale już podczas wesela zaczęły pojawiać się rysy na idealnym obrazie. Adam był spięty, unikał rozmów z moją rodziną i przyjaciółmi. Kiedy poprosiłam go do tańca, powiedział tylko: „Nie lubię tańczyć.” Siedział przy stole z telefonem w ręku.

Po północy wyszliśmy na chwilę przed salę weselną. Spojrzał na mnie poważnie:
– Zuzka… muszę ci coś powiedzieć.
– Co się stało? – zapytałam zaniepokojona.
– Ja… ja nie jestem gotowy na to wszystko. Myślałem, że dam radę, ale… to za szybko.

Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg.
– Adam… przecież to nasz ślub! – wyszeptałam.
– Przepraszam. Chyba popełniliśmy błąd.

Wróciłam do sali sama. Goście patrzyli na mnie pytająco, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. W jednej chwili moje marzenia rozsypały się jak domek z kart.

Po powrocie do Radomia długo nie mogłam dojść do siebie. Mama przytuliła mnie bez słowa – pierwszy raz od miesięcy poczułam jej ciepło. Brat przyniósł mi herbatę i powiedział: „Zuzka… każdy może się pomylić.” Ale ja czułam tylko pustkę.

Dziś patrzę na swoje odbicie w lustrze i pytam siebie: czy naprawdę można zakochać się przez ekran? Czy miłość bez dotyku, zapachu, codzienności ma szansę przetrwać? Może czasem trzeba upaść bardzo nisko, żeby nauczyć się kochać najpierw siebie?

A wy… czy uwierzylibyście w taką miłość? Czy dalibyście jej szansę mimo wszystko?