Kiedy życie wali się w gruzy: Historia Katarzyny

– Najpierw się postarzałaś, a teraz jeszcze zachorowałaś! Dość tego, biorę rozwód! – głos Pawła odbił się echem w mojej głowie, gdy z hukiem zatrzasnął drzwi. Stałam w korytarzu, z kluczami w jednej dłoni i listą zakupów w drugiej, jakby te drobiazgi mogły mnie uratować przed rzeczywistością. Przez chwilę miałam ochotę rzucić się za nim, krzyczeć, błagać, żeby został. Ale nie zrobiłam nic. Zamiast tego osunęłam się na podłogę i pozwoliłam łzom płynąć.

Jeszcze rano wydawało mi się, że wszystko jest pod kontrolą. Owszem, czułam się ostatnio zmęczona, coraz częściej bolały mnie stawy, a w lustrze widziałam coraz więcej siwych włosów. Ale przecież to normalne – czterdziestka minęła już kilka lat temu. Paweł narzekał coraz częściej: że nie mam energii, że nie dbam o siebie jak kiedyś, że wieczorami wolę książkę niż wyjście do kina. „Zestarzałaś się, Kaśka” – rzucał półżartem, ale wiedziałam, że coś się zmienia.

Wszystko przyspieszyło po tej jednej rozmowie telefonicznej. Siedziałam przy kuchennym stole, zaciskając dłoń na telefonie. Głos po drugiej stronie był spokojny, rzeczowy – lekarz z przychodni. „Pani Katarzyno, wyniki badań nie są dobre. Musimy pilnie się spotkać.” W tej chwili świat przestał istnieć. Myśli wirowały chaotycznie, ale żadna nie chciała się zatrzymać na dłużej. Przez kilka minut siedziałam nieruchomo, patrząc na plamę po kawie na obrusie. Potem zadzwoniłam do Pawła.

– Paweł, musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.
– Teraz? Jestem zajęty – odburknął.
– To ważne…
– Znowu coś ci dolega? – westchnął z irytacją.

Nie powiedziałam mu wszystkiego od razu. Bałam się jego reakcji. Ale kiedy wrócił do domu i zobaczył mnie zapłakaną, nie wytrzymałam.

– Mam raka – wyszeptałam.

Przez chwilę milczał. Potem spojrzał na mnie z czymś na kształt litości i… złości?

– Wiedziałem! Wiedziałem, że coś jest nie tak! Cały czas tylko choroby i narzekanie! – krzyknął. – Nie dam rady tego dłużej znosić!

Nie pamiętam już dokładnie, co powiedziałam potem. Wiem tylko, że Paweł spakował kilka rzeczy i wyszedł. Zostawił mnie samą z diagnozą i strachem.

Przez pierwsze dni nie wychodziłam z łóżka. Telefon dzwonił – mama, siostra, koleżanki z pracy – ale nie miałam siły odbierać. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego? Dlaczego teraz? Dlaczego ja?

W końcu zadzwoniła do mnie Basia, moja przyjaciółka jeszcze z liceum.

– Kaśka, wiem, że jest ci ciężko. Ale musisz walczyć! Nie możesz się poddać! – jej głos był stanowczy.

Nie chciałam jej słuchać. Ale potem przypomniałam sobie o mojej córce – Julce. Miała dopiero siedemnaście lat i właśnie przygotowywała się do matury. Nie mogłam jej zostawić samej.

Zaczęłam leczenie. Chemia była koszmarem – mdłości, ból, wypadanie włosów. Każda wizyta w szpitalu była jak walka o przetrwanie. Julka starała się być dzielna, ale widziałam łzy w jej oczach, gdy myślała, że nie patrzę.

Paweł nie dzwonił. Nie pytał o mnie ani o córkę. Dowiedziałam się od wspólnych znajomych, że zamieszkał z jakąś młodszą kobietą z pracy. Bolało mnie to bardziej niż sama choroba.

Pewnego dnia Julka wróciła ze szkoły i rzuciła plecak na podłogę.

– Mamo, dlaczego tata nas zostawił? Czy to przez ciebie?

Zamarłam. Jak odpowiedzieć dziecku na takie pytanie?

– Kochanie… Tata podjął swoją decyzję. To nie twoja wina ani moja. Czasem ludzie są słabi i uciekają przed problemami.

Julka rozpłakała się i wtuliła we mnie mocno.

Przez kolejne miesiące uczyłyśmy się żyć na nowo – tylko we dwie. Było ciężko: pieniądze szybko się kończyły, musiałam prosić o pomoc rodzinę i znajomych. W pracy dali mi urlop zdrowotny, ale bałam się, że po powrocie już nie będzie dla mnie miejsca.

Najgorsze były noce – samotność i strach przed przyszłością. Często leżałam bezsennie i myślałam o tym wszystkim, co straciłam: młodość, zdrowie, miłość…

Ale pewnego dnia coś się zmieniło. Obudziłam się rano i zobaczyłam Julkę śpiącą obok mnie na kanapie. Była taka spokojna… Zrozumiałam wtedy, że muszę walczyć nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla niej.

Zaczęłam wychodzić z domu – najpierw na krótkie spacery po parku, potem do sklepu i na spotkania z Basią. Powoli wracała mi siła. Zaczęłam pisać dziennik – zapisywałam wszystkie swoje myśli i uczucia. To pomagało mi poukładać chaos w głowie.

Po kilku miesiącach leczenia lekarz powiedział mi coś, czego bałam się usłyszeć:

– Pani Katarzyno, wyniki są dobre. Choroba ustępuje.

Poczułam ulgę tak wielką, że aż zabrakło mi tchu. Chciałam zadzwonić do Pawła i powiedzieć mu: „Widzisz? Przetrwałam!” Ale powstrzymałam się. Już go nie potrzebowałam.

Dziś jestem inną osobą niż rok temu. Nadal boję się przyszłości, ale wiem już, że potrafię przetrwać najgorsze burze. Julka zdała maturę i dostała się na studia w Warszawie. Jestem z niej dumna jak nigdy wcześniej.

Czasem zastanawiam się: czy gdyby Paweł został ze mną wtedy, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy byłabym szczęśliwsza? A może właśnie dzięki temu wszystkiemu odkryłam swoją prawdziwą siłę?

Czy człowiek naprawdę poznaje siebie dopiero wtedy, gdy zostaje sam? Co wy byście zrobili na moim miejscu?