Kiedy miłość przychodzi za późno? Moja walka o szczęście po pięćdziesiątce, mimo sprzeciwu córki

– Mamo, błagam cię, nie rób tego! – głos Marty drżał, a jej oczy były pełne łez i gniewu. Stałyśmy naprzeciwko siebie w mojej kuchni, tej samej, w której przez lata piekłam dla niej szarlotki i leczyłam jej dziecięce smutki kakao z piankami. Teraz jednak dzieliła nas przepaść, której nie potrafiłam zasypać.

Marta miała 32 lata i zawsze była moją dumą. Po śmierci mojego męża, Pawła, to ona trzymała mnie przy życiu. Przez długie lata byłam tylko mamą i wdową, aż nagle, zupełnie niespodziewanie, pojawił się Andrzej. Poznaliśmy się na kursie tańca dla seniorów w domu kultury na Pradze. Miał ciepły uśmiech, szorstkie dłonie i spojrzenie, które sprawiało, że czułam się znów młoda. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś poczuję motyle w brzuchu.

Ale Marta nie widziała w nim tego, co ja. Od początku była podejrzliwa. – On chce tylko twoich pieniędzy – powtarzała. – Przecież nawet nie znasz go dobrze! –

Próbowałam tłumaczyć: – Marto, jesteśmy razem już ponad rok. Widzisz przecież, jak bardzo się staram być szczęśliwa. Czy to takie złe?

– Mamo, on cię wykorzystuje! – krzyczała. – Nie widzisz tego? Przecież on nawet nie pracuje! Skąd masz pewność, że nie zostawi cię z niczym?

Wiedziałam, że Andrzej nie jest ideałem. Był rozwiedziony, miał dorosłego syna, z którym nie utrzymywał kontaktu. Pracował dorywczo jako złota rączka, czasem pomagał sąsiadom przy remontach. Ale nigdy nie prosił mnie o pieniądze. Wręcz przeciwnie – to on przynosił mi kwiaty bez okazji i naprawiał cieknący kran.

Mimo to Marta nie dawała za wygraną. Zaczęła wypytywać moich znajomych o Andrzeja, przeglądała jego profil na Facebooku, a nawet próbowała rozmawiać z jego byłą żoną. Czułam się jak oskarżona na własnym procesie.

Pewnego wieczoru przyszła do mnie z wydrukowanymi wiadomościami z internetu.
– Mamo, zobacz! On był zadłużony! Ma komornika! –

Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Andrzej nigdy mi o tym nie mówił. Gdy zapytałam go o to następnego dnia, spuścił wzrok.
– Bałem się ci powiedzieć – przyznał cicho. – Myślałem, że jeśli się dowiesz, odejdziesz…

Byłam rozdarta. Z jednej strony rozumiałam Martę – chciała mnie chronić. Z drugiej strony czułam się zdradzona przez Andrzeja. Przez kilka dni nie odbierałam od niego telefonu. W nocy płakałam w poduszkę jak nastolatka.

W końcu zadzwonił dzwonek do drzwi. To był on. Stał z bukietem tulipanów i drżącym głosem powiedział:
– Przepraszam cię. Nie jestem idealny. Popełniłem wiele błędów w życiu. Ale kocham cię i chcę być z tobą do końca moich dni.

Patrzyłam na niego długo w milczeniu. Widziałam w jego oczach strach i nadzieję jednocześnie.
– Andrzeju… ja też cię kocham – wyszeptałam w końcu.

Kiedy powiedziałam Marcie o naszej decyzji – o ślubie – wybuchła płaczem.
– Nie przyjdę na ten ślub! – krzyknęła i wybiegła z mieszkania.

Przez kolejne tygodnie próbowałam do niej dzwonić, pisać wiadomości. Bez skutku. Czułam się rozdarta między miłością do córki a pragnieniem własnego szczęścia.

Ślub odbył się skromnie, tylko z kilkorgiem przyjaciół i moją siostrą Basią u boku. Andrzej był wzruszony jak nigdy wcześniej. Po ceremonii wróciliśmy do pustego mieszkania. Zamiast radości czułam gorycz i żal.

Minęły miesiące ciszy ze strony Marty. W końcu pewnego dnia zadzwoniła.
– Mamo… czy możemy porozmawiać? –

Spotkałyśmy się w tej samej kuchni co wtedy. Marta była blada i zmęczona.
– Przepraszam cię… Bałam się cię stracić – wyszeptała.

Objęłyśmy się długo i obie płakałyśmy.

Dziś wiem jedno: życie jest krótkie i nieprzewidywalne. Czasem trzeba zaryzykować wszystko dla chwili szczęścia.

Czy serce ma prawo do szczęścia nawet wtedy, gdy inni wątpią? Czy warto walczyć o swoje marzenia po pięćdziesiątce? Co wy byście zrobili na moim miejscu?