Kiedy mąż wybiera mamę zamiast żony: Moja historia o zdradzie, tajemnicach i rodzinnych konfliktach
– „To twoja wina, Marto. Gdybyś tylko bardziej się starała… Może wtedy w końcu zostałabym babcią!” – głos teściowej odbijał się echem w mojej głowie, choć minęło już kilka godzin od tej rozmowy. Stałam w kuchni, ściskając filiżankę tak mocno, że aż zbielały mi palce. Mój mąż, Tomek, siedział przy stole i patrzył na mnie z mieszaniną winy i bezradności.
– „Powiedziałeś jej?” – zapytałam cicho, choć znałam już odpowiedź.
Tomek spuścił wzrok. – „Nie mogłem… Wiesz, jaka ona jest. Nie zrozumiałaby.”
Wtedy coś we mnie pękło. Przez lata wierzyłam, że jesteśmy drużyną. Że nawet jeśli życie rzuca nam kłody pod nogi, to razem damy radę. Ale tego dnia poczułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Poznaliśmy się na studiach w Krakowie. Tomek był tym typem faceta, który zawsze pomagał innym – przynosił zakupy sąsiadce, naprawiał rowery dzieciakom z osiedla. Jego uśmiech rozbrajał nawet najbardziej ponure dni. Zakochałam się w nim bez pamięci. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Ruczaju. Było skromnie, ale szczęśliwie.
Przez pierwsze dwa lata wszystko układało się dobrze. Potem zaczęły się pytania: „A kiedy wnuki?”, „Czy już się staracie?”. Najpierw żartowaliśmy z tego razem, potem zaczęło nas to uwierać. Po kilku miesiącach nieudanych prób poszliśmy do lekarza. Diagnoza była jasna: Tomek miał bardzo niską liczbę plemników. Lekarz powiedział to delikatnie, ale dobitnie.
Pamiętam, jak wracaliśmy wtedy do domu w milczeniu. W końcu Tomek powiedział: – „Nie mówmy nikomu. To nasza sprawa.”
Zgodziłam się. Chciałam go chronić przed wstydem i plotkami. Ale nie przewidziałam, że ta tajemnica stanie się moim przekleństwem.
Teściowa nigdy mnie nie lubiła. Od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. „Marta, powinnaś gotować więcej tradycyjnych potraw”, „Marta, kobieta powinna dbać o dom”. Próbowałam się starać, ale zawsze było za mało.
Kiedy po trzech latach nadal nie było dziecka, zaczęła być coraz bardziej natarczywa. Pewnego dnia przyszła bez zapowiedzi i zaczęła przeglądać nasze szafki w łazience.
– „A to co? Leki na płodność? To twoje?”
– „To… witaminy” – skłamałam.
Tomek siedział wtedy w salonie i udawał, że nie słyszy.
Kilka tygodni później usłyszałam rozmowę przez telefon:
– „Mamo, to nie jest takie proste… Tak, Marta ma problemy… Tak, lekarz mówił…”
Serce mi zamarło. Weszłam do pokoju i spojrzałam mu prosto w oczy.
– „Dlaczego kłamiesz?”
Tomek odwrócił wzrok. – „Nie rozumiesz… Ona by mnie nie zrozumiała… Lepiej tak.”
Od tamtej pory teściowa traktowała mnie jak trędowatą. Na rodzinnych spotkaniach rzucała kąśliwe uwagi:
– „Nie każda kobieta nadaje się na matkę.”
– „Niektórzy mają pecha do synowych.”
Czułam się coraz gorzej. Przestałam wychodzić na spotkania ze znajomymi, unikałam rodziny Tomka. On sam zamknął się w sobie. Coraz częściej wracał późno z pracy, tłumacząc się nadgodzinami.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam.
– „Tomek, ile jeszcze będziesz pozwalał swojej matce mnie poniżać?!”
– „Marta, proszę cię… Ona jest starsza, trzeba ją szanować.”
– „A mnie nie musisz szanować?”
Wybuchłam płaczem. On tylko siedział i patrzył w podłogę.
Zaczęliśmy się oddalać od siebie. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem. W końcu przestałam wierzyć, że cokolwiek się zmieni.
Punktem kulminacyjnym była Wigilia u teściów. Siedzieliśmy przy stole, a teściowa nagle powiedziała:
– „Może w przyszłym roku będziemy mieli nowego członka rodziny… O ile Marta w końcu coś z tym zrobi.”
Wszyscy zamilkli. Spojrzałam na Tomka – nawet nie próbował mnie bronić.
Wstałam od stołu i wyszłam bez słowa. Po raz pierwszy poczułam ulgę.
Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców do Tarnowa. Mama przytuliła mnie bez słowa, a tata tylko poklepał po ramieniu.
Tomek dzwonił przez kilka dni, ale nie odbierałam. W końcu napisał SMS-a: „Przepraszam. Nie umiem inaczej.”
Dziś mija rok od tamtych wydarzeń. Rozwód był bolesny, ale konieczny. Czasem jeszcze budzę się w nocy i pytam siebie: Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym była silniejsza, walczyła o nas bardziej…
Ale potem przypominam sobie tamten wieczór przy stole i wiem jedno: zasługuję na szacunek i prawdę.
Czy naprawdę można budować szczęście na kłamstwie? A może czasem trzeba odejść, by odzyskać siebie?