Jeśli moja córka wróci do męża, może zapomnieć o powrocie do mnie – historia matki i córki w polskiej rzeczywistości
— Jeśli wrócisz do niego, możesz zapomnieć o powrocie do mnie! — krzyknęłam, czując jak głos łamie mi się w gardle. Marta stała w progu mojego mieszkania, z walizką w ręku i łzami w oczach. W tej jednej chwili całe moje życie przewinęło się przed oczami: jej dzieciństwo, pierwsze kroki, śmiech, a potem coraz częstsze łzy i ciche rozmowy przez telefon, których nie chciała prowadzić przy mnie.
Marta zawsze była wrażliwym dzieckiem. Pamiętam, jak tuliła się do mnie po nocnych koszmarach i jak długo nie mogła zasnąć bez światła. Nigdy nie chciałam jej narzucać swojego zdania, pozwalałam jej wybierać własną drogę. Ale kiedy poznała Pawła, coś we mnie zadrżało. Był czarujący, przystojny, miał dobrą pracę w banku. Wszyscy mówili: „Marta trafiła na złoto!” Ale ja widziałam coś więcej — jego spojrzenie, które czasem stawało się zimne jak lód.
Pierwsze lata ich małżeństwa wydawały się szczęśliwe. Marta dzwoniła rzadziej, ale zawsze z uśmiechem w głosie. Potem zaczęły się drobne sygnały: siniak na ramieniu, który tłumaczyła upadkiem ze schodów; cichy płacz w łazience podczas rodzinnych spotkań; coraz rzadsze wizyty u mnie. Próbowałam z nią rozmawiać, ale zawsze ucinała temat: „Mamo, wszystko jest dobrze. Nie martw się.”
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie po północy. Jej głos był ledwo słyszalny:
— Mamo… mogę przyjechać?
Nie pytałam o nic więcej. Gdy otworzyłam drzwi, zobaczyłam ją roztrzęsioną, z rozmazanym makijażem i śladami łez na policzkach. Przez kilka dni nie wychodziła z pokoju. Gotowałam jej ulubioną zupę pomidorową, próbowałam rozśmieszyć jak dawniej, ale ona była jak cień samej siebie.
W końcu powiedziała mi prawdę. Paweł ją bił. Najpierw raz — za to, że spóźniła się z obiadem. Potem coraz częściej — za nieumyte naczynia, za rozmowę przez telefon z koleżanką, za to, że śmiała się zbyt głośno. Słuchałam tego wszystkiego z narastającą wściekłością i bezsilnością. Jak mogłam tego nie zauważyć? Jak mogłam pozwolić własnej córce na takie życie?
Namawiałam ją na policję, na rozwód, na terapię. Marta kiwała głową, ale widziałam w jej oczach strach i poczucie winy. „Może to moja wina? Może powinnam bardziej się starać?” — powtarzała jak mantrę. Chciałam ją przytulić i powiedzieć, że jest najważniejsza, że zasługuje na szczęście.
Przez kilka tygodni mieszkała u mnie. Zaczęła powoli wracać do siebie: poszła do fryzjera, zaczęła czytać książki, nawet uśmiechała się czasem do moich żartów. Myślałam, że najgorsze już za nami.
Aż pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam ją pakującą walizkę.
— Co robisz? — zapytałam z przerażeniem.
— Muszę wrócić do Pawła — odpowiedziała cicho.
— Dlaczego?! Przecież on cię skrzywdził! — krzyczałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
— On obiecał, że się zmieni… Przyszedł tu dzisiaj rano. Przepraszał, płakał… Powiedział, że beze mnie nie da sobie rady.
Wtedy poczułam coś, czego nie umiem opisać — mieszaninę gniewu i rozpaczy. Próbowałam ją przekonać: „Marta, on się nie zmieni! To już było! Ile razy ci obiecywał?” Ale ona była nieugięta.
— Mamo… ja go kocham — wyszeptała.
Wtedy powiedziałam te słowa: „Jeśli wrócisz do niego, możesz zapomnieć o powrocie do mnie!” Wiedziałam, że to okrutne. Ale nie mogłam patrzeć na jej cierpienie. Nie mogłam być świadkiem kolejnych siniaków i upokorzeń.
Marta wyszła bez słowa. Przez kilka dni nie spałam po nocach. Każdy dźwięk telefonu sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. Czy zrobiłam dobrze? Czy miałam prawo postawić jej taki warunek?
Minęły tygodnie. Czasem widuję ją z daleka na ulicy — wygląda na zmęczoną i smutną. Paweł przestał przychodzić do mnie z pretensjami; chyba wie, że nie jestem już po jego stronie.
Czasami myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można kochać kogoś tak bardzo, żeby pozwolić mu na własne cierpienie? Czy matka powinna zawsze być przy dziecku — nawet jeśli to dziecko wybiera drogę prowadzącą do zguby?
Może kiedyś Marta wróci… Może znajdzie w sobie siłę, by odejść od Pawła na zawsze. A może już nigdy nie przekroczy mojego progu. Czy zrobiłam dobrze? Czy miłość matki ma granice?