Dlaczego wybrałem samotność zamiast kolejnego małżeństwa – historia Piotra, 54 lata

– Piotr, ile jeszcze będziesz tak siedział sam w tym mieszkaniu? – głos mojej siostry, Ewy, rozbrzmiewał w słuchawce z nutą zniecierpliwienia. Patrzyłem przez okno na szare, listopadowe niebo nad Warszawą i czułem, jak ciężar jej słów osiada mi na ramionach.

– Ewa, proszę cię, nie zaczynaj znowu – odpowiedziałem cicho, choć wiedziałem, że to nic nie da. Od rozwodu minęły już trzy lata, a ona wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że jej brat wybrał samotność zamiast kolejnego małżeństwa.

– Przecież nie możesz być sam do końca życia! – ciągnęła dalej. – Zobacz, Marek poznał kogoś przez internet i jest szczęśliwy. Ty też możesz!

Zacisnąłem zęby. Marek był moim najlepszym przyjacielem od czasów liceum. To właśnie z nim miałem się dziś spotkać w naszej ulubionej kawiarni na Mokotowie. Ostatnio coraz częściej czułem, że wszyscy wokół mnie mają gotowe rozwiązania na moje życie.

Kiedy wszedłem do kawiarni, Marek już czekał przy stoliku pod oknem. Uśmiechnął się szeroko, ale w jego oczach widziałem troskę.

– No i jak tam? – zapytał bez ogródek, jak to on. – Ewa dzwoniła?

– Dzwoniła – westchnąłem. – Wszyscy chcą mnie uszczęśliwić na siłę.

Marek zamieszał kawę i spojrzał na mnie uważnie.

– A ty? Ty chcesz być sam?

To pytanie zawisło między nami jak ciężka kotara. Przez chwilę milczałem, próbując zebrać myśli.

– Wiesz… Po rozwodzie miałem wrażenie, że wszystko się skończyło. Że już nic dobrego mnie nie spotka. Ale potem… potem zacząłem doceniać ciszę w domu. To, że mogę wrócić po pracy i nie muszę nikomu tłumaczyć się z każdego kroku. Że mogę czytać książki do późna albo po prostu patrzeć w sufit i słuchać deszczu.

Marek uśmiechnął się smutno.

– Ale przecież samotność potrafi być okrutna.

– Tak – przyznałem. – Bywa okrutna. Są wieczory, kiedy czuję się jak ostatni człowiek na świecie. Kiedy chciałbym po prostu usiąść z kimś na kanapie i pomilczeć razem. Ale potem przypominam sobie te wszystkie kłótnie z Anką… Te pretensje o drobiazgi, to poczucie winy, które nosiłem w sobie latami…

Marek pokiwał głową.

– Ale przecież nie każda kobieta jest jak Anka.

– Wiem – odpowiedziałem szybko. – Ale ja już nie chcę zaczynać od nowa. Nie mam siły na kompromisy, na budowanie czegoś od podstaw. Mam 54 lata, Marek. Chcę po prostu żyć po swojemu.

Wiedziałem, że Marek rozumie więcej niż mówi. Sam przeszedł przez dwa rozwody i teraz układał sobie życie z nową partnerką poznaną przez aplikację randkową. Czasem mu zazdrościłem tej odwagi do zaczynania wszystkiego od nowa, ale ja… ja byłem inny.

Po powrocie do domu usiadłem na kanapie i spojrzałem na zdjęcia stojące na półce. Ja i Anka na Mazurach, śmiejący się syn Bartek na rowerze… Wszystko to wydawało się takie odległe, jakby należało do kogoś innego.

Telefon zadzwonił ponownie. Tym razem to był Bartek.

– Cześć tato! Może wpadniesz do nas w weekend? Zosia upiekła szarlotkę.

Uśmiechnąłem się mimowolnie.

– Jasne, synu. Przyjadę.

Po rozmowie długo siedziałem w ciszy. Pamiętam dzień, kiedy Anka spakowała walizki i wyszła bez słowa. Pamiętam pustkę w mieszkaniu i ten nieznośny dźwięk ciszy. Przez wiele miesięcy próbowałem ją zagłuszyć – telewizją, radiem, nawet głośnym sprzątaniem. Ale potem nauczyłem się z nią żyć.

Rodzina nigdy nie przestała mnie namawiać do nowego związku. Mama powtarzała: „Piotruś, życie jest za krótkie na samotność”. Siostra wysyłała mi profile kobiet z portali randkowych. Nawet sąsiadka spod piątki próbowała mnie swatać ze swoją kuzynką z Radomia.

Czasem miałem ochotę krzyczeć: „Dajcie mi spokój! To moje życie!” Ale milczałem i grzecznie dziękowałem za troskę.

W pracy też nie było łatwiej. Koledzy żartowali: „Piotrze, kiedy przedstawisz nam swoją nową wybrankę?” albo „Może chociaż psa sobie sprawisz?” Śmiałem się razem z nimi, ale w środku czułem się coraz bardziej obcy.

Pamiętam jeden szczególny wieczór – Wigilię dwa lata temu. Siedziałem sam przy stole nakrytym dla jednej osoby. Za oknem padał śnieg, a ja patrzyłem na pusty talerz dla niespodziewanego gościa i myślałem: „Może tym gościem jestem ja sam?”

Tamtej nocy długo nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok i zadawałem sobie pytanie: czy naprawdę jestem szczęśliwy? Czy samotność to wybór czy kara?

Z czasem nauczyłem się doceniać drobne rzeczy: poranną kawę wypijaną w ciszy, spacery po Łazienkach Królewskich bez pośpiechu, możliwość decydowania tylko za siebie. Odkryłem też nową pasję – fotografię uliczną. Zacząłem robić zdjęcia ludziom na przystankach, zakochanym parom w parkach, starszym paniom karmiącym gołębie… Patrząc przez obiektyw aparatu czułem się wolny.

Ale są też dni, kiedy samotność boli jak rana bez opatrunku. Kiedy wracam do pustego mieszkania i słyszę tylko własne kroki na parkiecie. Kiedy widzę pary trzymające się za ręce i czuję ukłucie zazdrości.

Czasem zastanawiam się: czy to ja jestem dziwny? Czy naprawdę trzeba mieć kogoś obok siebie, żeby być szczęśliwym? A może szczęście to coś innego dla każdego?

Dziś wiem jedno: samotność nie jest ani dobra, ani zła sama w sobie. To wybór – czasem trudny, czasem bolesny, ale mój własny. I choć czasem tęsknię za bliskością drugiego człowieka, wolę być sam niż udawać przed sobą i innymi.

Może kiedyś jeszcze się zakocham. Może nie. Ale dziś chcę po prostu być sobą.

Czy naprawdę musimy spełniać oczekiwania innych kosztem własnego spokoju? Czy samotność to porażka czy odwaga? Może warto czasem zatrzymać się i zapytać siebie: czego tak naprawdę chcemy od życia?