„Córka mówi, że jestem toksyczna. A ja po prostu za nią tęsknię”: Moja opowieść o miłości, samotności i granicach w relacji matki z dorosłą córką
– Znowu dzwonisz? – głos Ani po drugiej stronie był chłodny, jakby rozmawiała z urzędnikiem, a nie z matką.
– Chciałam tylko zapytać, czy dotarłaś bezpiecznie do domu – odpowiedziałam, starając się ukryć drżenie w głosie. – Wiesz, jak jest na tych drogach wieczorem…
– Mamo, mam 38 lat. Proszę cię, nie musisz mnie pilnować na każdym kroku. – Westchnęła ciężko. – Muszę kończyć.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam sygnał zakończonego połączenia. Siedziałam w kuchni przy zimnej herbacie, patrząc na zdjęcie Ani z pierwszego dnia szkoły. Miała wtedy sześć lat. Warkoczyki, granatowy fartuszek i ten uśmiech – szeroki, ufny, jakby cały świat był jej przyjacielem. To wtedy obiecałam sobie, że nigdy jej nie zawiodę.
Mąż odszedł nagle. Zostawił kartkę na stole: „Nie potrafię już tak żyć”. Nie tłumaczył się, nie wrócił nawet po swoje rzeczy. Przez lata nie miałam czasu na żałobę. Musiałam być silna – dla Ani. Pracowałam w szkole jako woźna, dorabiałam sprzątaniem u sąsiadów. Każdą wolną chwilę spędzałam z córką: odrabiałyśmy lekcje, piekłyśmy ciasta, chodziłyśmy na spacery po parku. Byłam i matką, i ojcem. I chyba za bardzo wzięłam to sobie do serca.
Anka była moim całym światem. Nie miałam przyjaciółek – nie było czasu. Rodzina męża odwróciła się ode mnie, a moi rodzice mieszkali daleko i byli już schorowani. Wszystko kręciło się wokół Ani: jej szkoła, jej marzenia, jej smutki. Gdy miała gorączkę, nie spałam całą noc. Gdy dostała tróję z matematyki, płakałam razem z nią.
Kiedy Anka poszła na studia do Warszawy, czułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce. Dzwoniłam codziennie – czasem dwa razy dziennie. Pytałam: „Czy jadłaś?”, „Czy masz ciepłe ubranie?”, „Czy nie jest ci smutno?”. Na początku odpowiadała cierpliwie, ale z czasem coraz częściej słyszałam w jej głosie zniecierpliwienie.
Po studiach wróciła do rodzinnego miasta tylko na chwilę. Szybko znalazła pracę w banku i wynajęła mieszkanie z koleżanką. Zaproponowałam jej, żeby wróciła do domu – przecież mamy tyle miejsca! Ale ona tylko się uśmiechnęła:
– Mamo, muszę nauczyć się żyć sama.
Nie rozumiałam tego wtedy. Przecież całe życie byłam przy niej. Jak mogła chcieć być sama?
Z czasem nasze rozmowy stawały się coraz rzadsze. Gdy dzwoniłam wieczorem, często słyszałam: „Mamo, jestem zmęczona”, „Mamo, mam spotkanie”, „Mamo, oddzwonię później”. Czekałam godzinami na ten telefon zwrotny. Czasem nie dzwoniła przez kilka dni. Wtedy zaczynałam się martwić – czy coś się stało? Czy jest zdrowa? Czy ktoś ją skrzywdził?
Pewnego dnia postanowiłam pojechać do niej bez zapowiedzi. Kupiłam jej ulubione ciasto drożdżowe i pojechałam autobusem przez pół miasta. Kiedy otworzyła drzwi, zobaczyłam w jej oczach zdziwienie i… coś jeszcze. Może rozdrażnienie?
– Mamo… trzeba było zadzwonić – powiedziała cicho.
– Chciałam ci zrobić niespodziankę! Upiekłam ciasto…
– Mamo, ja naprawdę nie mam dziś czasu. Mam gości.
Wtedy zza drzwi wyszedł jakiś mężczyzna – wysoki brunet w okularach.
– To Tomek – przedstawiła go szybko Anka.
Poczułam się jak intruz we własnym życiu córki.
Wróciłam do domu ze łzami w oczach i ciastem pod pachą. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i zadawałam sobie pytanie: gdzie popełniłam błąd?
Kilka dni później Anka zadzwoniła sama.
– Mamo… musimy porozmawiać.
Czułam w głosie napięcie.
– Oczywiście, kochanie. Co się stało?
– Mamo… ja cię bardzo kocham. Ale czuję się przez ciebie kontrolowana. Dzwonisz codziennie, pytasz o wszystko… Ja już nie jestem dzieckiem.
Zaniemówiłam.
– Ale ja tylko się martwię…
– Wiem – przerwała mi łagodnie – ale to już jest dla mnie za dużo. Czuję się jakbyś nie ufała mi ani trochę.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Przecież ufałam jej! Po prostu… tęskniłam.
Od tamtej rozmowy próbowałam się zmienić. Dzwoniłam rzadziej, nie pytałam o każdy szczegół jej życia. Ale czułam się coraz bardziej samotna. Dom był pusty i cichy. Czasem siadałam przy oknie i patrzyłam na dzieci bawiące się na podwórku. Przypominały mi Ankę z czasów dzieciństwa.
Zaczęłam chodzić na spacery do parku, zapisałam się nawet do klubu seniora. Ale to nie było to samo. Żadna rozmowa z sąsiadką czy koleżanką z klubu nie zastąpi mi rozmowy z własną córką.
W święta Anka przyjechała z Tomkiem. Byli szczęśliwi razem – widziałam to w ich spojrzeniach. Przy stole rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o pogodzie, o pracy Tomka, o nowym serialu w telewizji. Ale między nami wisiało coś niewypowiedzianego.
Po kolacji Anka poprosiła mnie na bok.
– Mamo… wiem, że ci ciężko. Ale musisz pozwolić mi żyć po swojemu.
Patrzyłam na nią długo.
– A jeśli kiedyś będziesz mnie potrzebować? – zapytałam cicho.
Uśmiechnęła się smutno.
– Wtedy zadzwonię pierwsza.
Dziś siedzę sama w kuchni i piszę te słowa. Czasem myślę: czy naprawdę jestem toksyczna? Czy to źle, że tak bardzo kocham swoją córkę? Czy można kochać za mocno?
Może powinnam nauczyć się żyć dla siebie? Ale jak to zrobić po tylu latach życia tylko dla niej?
Czy wy też czujecie czasem tę pustkę? Jak znaleźć równowagę między troską a wolnością dziecka?