Chcę jeszcze kochać, choć córka mówi: „On cię oszuka!” – Czy w wieku 57 lat mam prawo do szczęścia?
— Mamo, błagam cię, nie rób tego! — głos Kasi drżał od złości i strachu. Stałyśmy naprzeciwko siebie w mojej kuchni, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. W rękach ściskałam kubek z herbatą, który nagle wydał mi się zbyt ciężki.
— Kasiu, przecież nawet go nie poznałaś — próbowałam mówić spokojnie, choć sama nie byłam pewna, czy to ja próbuję ją przekonać, czy siebie.
— Nie muszę! Widziałam jego zdjęcia na Facebooku, mamo. On wygląda jak typowy naciągacz! — córka podniosła głos. — Przecież on nawet nie ma normalnej pracy! Kim on jest? Skąd się wziął?
Zamknęłam oczy. W głowie miałam obraz Andrzeja — jego ciepłe spojrzenie, dłonie, które potrafiły ukoić każdy mój lęk. Poznałam go pół roku temu na spotkaniu klubu książki w bibliotece miejskiej. Był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Słuchał mnie. Pytał o moje życie, o marzenia, o to, czego się boję.
Po rozwodzie przez lata byłam sama. Mąż zostawił mnie dla młodszej kobiety, a ja zamknęłam się w sobie. Pracowałam w szkole jako nauczycielka polskiego, wieczorami oglądałam seriale i rozmawiałam z kotem. Czułam się niewidzialna. Dopiero Andrzej sprawił, że znów poczułam się kobietą.
Ale Kasia nie potrafiła tego zrozumieć. Dla niej byłam tylko mamą — bezpieczną przystanią, która nie powinna ryzykować.
— On cię wykorzysta — powtarzała uparcie. — Przecież nawet nie zaprosił cię do siebie! Ciągle tylko spotkania na mieście albo u ciebie. Nie widzisz tego?
— Kasiu… — zaczęłam cicho, ale ona już była w furii.
— Jak możesz być taka naiwna?! — krzyknęła i wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami.
Zostałam sama. Usiadłam przy stole i rozpłakałam się jak dziecko. W głowie miałam tysiąc pytań: czy rzeczywiście jestem naiwna? Czy Andrzej mnie okłamuje? Czy to możliwe, żeby po tylu latach samotności znów spotkało mnie szczęście?
Wieczorem zadzwonił Andrzej.
— Coś się stało? — zapytał od razu, słysząc mój głos.
Opowiedziałam mu o kłótni z Kasią. Słuchał uważnie, a potem powiedział:
— Rozumiem ją. Też bym się martwił na jej miejscu. Ale nie chcę być powodem twojego cierpienia.
— Nie jesteś — odpowiedziałam szybko. — Po prostu… ona się boi. Ja też się boję.
— Może powinienem ją poznać? — zaproponował nieśmiało.
Zgodziłam się. Umówiliśmy się na wspólny obiad w niedzielę. Przez cały tydzień żyłam w napięciu. Kasia nie odbierała moich telefonów. W pracy byłam rozkojarzona, koleżanki pytały, czy wszystko w porządku.
W niedzielę Andrzej przyniósł kwiaty i domowe ciasto. Był uprzejmy, opowiadał o swojej pracy w bibliotece i o tym, jak opiekował się chorą matką przez ostatnie lata. Kasia siedziała sztywno przy stole i patrzyła na niego podejrzliwie.
— A gdzie pan mieszka? — zapytała nagle ostro.
— Na Woli — odpowiedział spokojnie Andrzej. — Mam małe mieszkanie po mamie.
— A rodzina? Dzieci? Żona?
— Żona zmarła dziesięć lat temu. Dzieci nie mamy…
Kasia milczała przez resztę obiadu. Po wszystkim powiedziała mi tylko:
— I tak mu nie wierzę.
Minęły tygodnie. Z Andrzejem było mi dobrze jak nigdy dotąd. Chodziliśmy na spacery po Łazienkach, jeździliśmy do teatru, rozmawialiśmy godzinami o książkach i życiu. Ale cień podejrzeń Kasi wisiał nad nami jak chmura burzowa.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie zapłakana:
— Mamo… przepraszam…
— Co się stało?
— Sprawdziłam go… Wynajęłam nawet detektywa…
Zamarłam.
— I?
— Wszystko się zgadza… On naprawdę jest tym, za kogo się podaje… Przepraszam cię…
Poczułam ulgę i jednocześnie żal. Jak bardzo musiała być przestraszona o mnie, skoro posunęła się aż tak daleko?
Spotkałyśmy się następnego dnia w kawiarni.
— Mamo… Ja po prostu nie chcę cię stracić — powiedziała cicho Kasia. — Boję się, że ktoś cię zrani…
Objęłam ją mocno.
— Kochanie… Ja też się boję. Ale czy to znaczy, że mam już nigdy nie spróbować być szczęśliwa?
Dziś mam 57 lat i stoję przed wyborem: słuchać serca czy rozumu? Czy wiek powinien być przeszkodą do miłości? Czy ryzyko odrzucenia przez rodzinę jest ceną za własne szczęście?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy naprawdę mamy prawo jeszcze kochać – nawet jeśli inni tego nie rozumieją?