„Byłam surową teściową, ale to, co usłyszałam od synowej, zmieniło moje życie”

— Nie zostawiaj tych naczyń w zlewie, Naomio! — mój głos odbił się echem po kuchni, zanim zdążyłam się powstrzymać. Wiedziałam, że zabrzmiało to ostro, ale nie potrafiłam inaczej. Od śmierci mojego męża minęło już dwanaście lat, a ja przez ten czas nauczyłam się, że jeśli sama nie zadbam o porządek i dyscyplinę, wszystko się rozpadnie. Andrzej miał wtedy zaledwie dziesięć lat, a Kasia osiem. Musiałam być dla nich i matką, i ojcem.

Teraz Andrzej był już dorosły. Kiedy przyprowadził do domu swoją żonę, Naomę, czułam dumę, ale i niepokój. Bałam się, że młoda dziewczyna z miasta nie zrozumie naszych zasad. Wychowała się w bloku na Pradze, a ja całe życie spędziłam w naszym domu pod Warszawą. U nas wszystko miało swoje miejsce i czas.

Naomi była cicha, trochę wycofana. Próbowała się dostosować, ale widziałam, że nie jest jej łatwo. Często łapałam ją na tym, jak ukradkiem ociera łzy w łazience. Andrzej próbował mnie przekonać, żebym dała jej więcej swobody.

— Mamo, ona się stara. Daj jej trochę czasu — mówił cicho pewnego wieczoru.

— Andrzeju, ja tylko chcę, żeby w tym domu panował porządek. Ty wiesz, jak było po śmierci ojca. Nie mogę pozwolić na chaos — odpowiedziałam stanowczo.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W kuchni zastałam Naomę siedzącą przy stole z głową opartą na rękach. Na blacie stała niedopita herbata i talerz z niedojedzonym ciastem.

— Co się stało? — zapytałam chłodno.

Podniosła na mnie oczy pełne łez.

— Przepraszam… Ja po prostu… Nie wiem, czy tu pasuję — wyszeptała.

Zacisnęłam usta. Chciałam powiedzieć coś pocieszającego, ale zamiast tego usiadłam naprzeciwko niej.

— W tym domu każdy ma swoje obowiązki. Ja nie miałam lekko. Musiałam nauczyć się być silna — powiedziałam twardo.

Naomi skinęła głową i wzięła się za sprzątanie stołu. Przez kolejne tygodnie żyłyśmy obok siebie jak dwie obce kobiety pod jednym dachem. Każda rozmowa była spięta, każde spojrzenie pełne napięcia.

Kasia próbowała łagodzić sytuację.

— Mamo, może byś z nią porozmawiała? Tak po prostu… — szepnęła mi kiedyś podczas wspólnego gotowania.

— Nie mam o czym — burknęłam. — Jeśli chce tu mieszkać, musi się dostosować.

Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego wieczoru. Andrzej wrócił do domu zdenerwowany.

— Mamo, Naomi jest w szpitalu! Zemdlała w pracy! — krzyknął od progu.

Serce mi zamarło. Bez słowa chwyciłam płaszcz i pobiegliśmy do samochodu. W szpitalu dowiedzieliśmy się, że Naomi jest przemęczona i odwodniona. Lekarz spojrzał na mnie znacząco.

— Proszę zadbać o synową. Potrzebuje wsparcia i odpoczynku — powiedział cicho.

W drodze powrotnej milczeliśmy wszyscy. W domu usiadłam przy stole i długo patrzyłam w okno. Przypomniały mi się czasy, gdy sama byłam młoda i zagubiona po śmierci męża. Ile razy płakałam po nocach, ile razy miałam ochotę uciec…

Następnego dnia zrobiłam rosół — taki jakiego nauczyła mnie moja mama. Zaniosłam go Naomie do pokoju.

— Zjedz coś ciepłego — powiedziałam łagodniej niż zwykle.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

— Dziękuję…

Przez kolejne dni starałam się być dla niej milsza. Zaczęłyśmy rozmawiać o drobiazgach: o pogodzie, o kwiatach w ogrodzie, o przepisach na ciasta. Powoli lody zaczęły topnieć.

Pewnego wieczoru usiadła obok mnie na kanapie.

— Pani Mario…

— Mów mi „mamo” — przerwałam jej cicho.

Uśmiechnęła się nieśmiało.

— Mamo… Chciałam podziękować za wszystko. Wiem, że była pani dla mnie surowa… Ale dzięki temu nauczyłam się odpowiedzialności i wytrwałości. Gdyby nie pani zasady, pewnie bym się poddała już dawno temu…

Zaniemówiłam. Łzy napłynęły mi do oczu pierwszy raz od lat.

— Myślałam, że mnie nienawidzisz…

— Nigdy! Po prostu musiałam dorosnąć do tego domu i do pani siły — odpowiedziała cicho Naomi.

Od tamtej pory nasze relacje zaczęły się zmieniać. Zrozumiałam, że moja surowość była tarczą – chroniła mnie przed bólem i chaosem po stracie męża. Ale czasem trzeba pozwolić sobie na słabość i otworzyć serce na innych.

Dziś Naomi jest dla mnie jak córka. Pomagamy sobie nawzajem i wspólnie dbamy o dom. Andrzej patrzy na nas z niedowierzaniem i wdzięcznością.

Często zastanawiam się: czy gdybym wcześniej pozwoliła sobie na odrobinę czułości, nasze życie byłoby łatwiejsze? Czy surowość zawsze jest konieczna? Może czasem warto po prostu… być razem.