„Nie dam już rady z moim wnukiem. Wiem, że wielu mnie oceni, ale muszę podjąć decyzję”
– Babciu, nie! – krzyknął Michał, rzucając się na podłogę i kopiąc w szafkę z butami. Znowu. To już trzeci raz dzisiaj. Stałam w przedpokoju, ściskając w dłoni jego kurtkę, a łzy bezsilności paliły mnie pod powiekami.
– Michałku, proszę cię, musimy wyjść do sklepu. Mama wróci dopiero wieczorem – próbowałam mówić spokojnie, choć w środku wszystko we mnie wrzało.
Michał miał siedem lat i był moim jedynym wnukiem. Odkąd moja córka Maja wróciła do pracy po rozwodzie, to ja przejęłam opiekę nad nim. Początkowo czułam się wyróżniona – przecież każda babcia marzy o tym, by być ważną częścią życia wnuka. Ale nikt nie uprzedził mnie, jak bardzo to wyczerpujące.
Michał był żywiołowy, uparty i… coraz bardziej nieposłuszny. Krzyczał, rzucał rzeczami, ignorował moje prośby. Czasem miałam wrażenie, że robi to specjalnie – żeby sprawdzić, ile jeszcze wytrzymam. Ale przecież to tylko dziecko. Moje dziecko miało być inne. Moja córka była grzeczna, posłuszna, zawsze można było na nią liczyć.
– Babciu, nie pójdę! – wrzasnął znowu Michał i zaczął walić pięściami w drzwi.
Usiadłam na krześle i schowałam twarz w dłoniach. Przypomniałam sobie rozmowę sprzed kilku dni.
– Mamo, ja nie mam wyjścia – mówiła Maja przez telefon. – Szefowa grozi mi zwolnieniem, jeśli jeszcze raz wezmę wolne przez Michała. Przecież wiesz, jak jest.
Wiedziałam. Sama byłam samotną matką przez wiele lat. Ale wtedy czasy były inne – dzieci słuchały dorosłych, a ja miałam wsparcie sąsiadek i rodziny. Teraz jestem sama. Mój mąż zmarł pięć lat temu. Syn mieszka za granicą i rzadko dzwoni.
Maja zostawia mi Michała codziennie od siódmej rano do osiemnastej. Czasem dłużej. W weekendy też często prosi o pomoc – „bo musi odpocząć”, „bo musi coś załatwić”. Rozumiem ją, ale czuję się coraz bardziej zmęczona.
Najgorsze są te napady złości Michała. Wczoraj rozbił szklankę o podłogę, bo nie pozwoliłam mu grać na tablecie przed obiadem. Tydzień temu uciekł mi na placu zabaw i przez pół godziny szukałam go z duszą na ramieniu. Sąsiedzi patrzą na mnie z politowaniem albo z wyrzutem – „nie radzi sobie”, „co za babcia”.
Wieczorem usiadłam z Mają przy stole.
– Mamo, musimy porozmawiać – zaczęłam niepewnie.
– Co się stało? Michał coś przeskrobał?
– On… ja już nie daję rady. On mnie nie słucha, krzyczy, rzuca rzeczami. Ja się boję, że kiedyś stanie mu się krzywda albo mi…
Maja westchnęła ciężko.
– On taki jest tylko przy tobie? W szkole też?
– Nie wiem… Ale ja już nie mam siły. Może powinniście poszukać pomocy? Psychologa?
Maja spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Mamo, przesadzasz. To tylko dziecko! Ty zawsze byłaś taka surowa… Może za bardzo go ograniczasz? Daj mu trochę luzu!
Poczułam się jak najgorsza matka i babcia na świecie. Przecież robię wszystko dla nich! Gotuję, sprzątam, odprowadzam Michała do szkoły i na zajęcia dodatkowe. A teraz jeszcze jestem winna jego zachowaniu?
Nocą długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym wszystkim: o Majce, która nie widzi problemu; o Michale, który coraz bardziej wymyka mi się spod kontroli; o sobie – coraz starszej, coraz słabszej.
Rano Michał obudził się w złym humorze. Nie chciał jeść śniadania, rzucił kanapką o stół.
– Nienawidzę cię! – wrzasnął nagle i pobiegł do swojego pokoju.
Zamarłam. Nigdy wcześniej tego nie powiedział. Poczułam ukłucie w sercu – czy naprawdę jestem taka zła?
Po południu zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Halina.
– Pani Zosiu, widziałam dziś Michała na ulicy samemu… Wszystko w porządku?
Zadrżałam. Nie zauważyłam nawet, kiedy wyszedł z domu! Pobiegłam po schodach na dół i znalazłam go pod blokiem – siedział na ławce i płakał.
– Babciu… ja chcę do mamy – szlochał.
Przytuliłam go mocno i poczułam łzy spływające po policzkach.
Wieczorem podjęłam decyzję.
– Maju, musisz znaleźć inną opiekę dla Michała – powiedziałam stanowczo. – Kocham go nad życie, ale nie dam już rady sama się nim zajmować. Potrzebuje pomocy specjalisty… i ty też.
Maja patrzyła na mnie długo w milczeniu.
– Myślisz, że to moja wina? Że źle go wychowałam?
– Nie wiem… Ale wiem jedno: jeśli nic się nie zmieni, wszyscy będziemy nieszczęśliwi.
Dziś siedzę sama w kuchni i czuję ulgę pomieszaną z poczuciem winy. Czy jestem egoistką? Czy zawiodłam jako babcia? A może czasem trzeba postawić granicę – dla dobra wszystkich?
Czy ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak poradziliście sobie z poczuciem winy i presją rodziny? Może to ja powinnam była zrobić coś inaczej?