Wszyscy wiedzieli, tylko nie ja: Życie między zdradami na warszawskim blokowisku
– Marta, nie przesadzaj, przecież to tylko kolacja – usłyszałam głos Pawła zza drzwi łazienki. Woda jeszcze kapała z jego włosów, a ja stałam w kuchni, ściskając kubek tak mocno, że aż bolały mnie palce.
– Kolacja? Znowu z Anką? – odpowiedziałam cicho, ale w moim głosie drżała nuta niepokoju. – Ostatnio widujecie się częściej niż ja ją widuję.
Paweł westchnął ciężko, jakby miał już dość tych rozmów. – Przecież to twoja przyjaciółka. Przesadzasz.
Może rzeczywiście przesadzałam? Przez piętnaście lat byliśmy razem. Mieliśmy dwójkę dzieci, mieszkanie na Ursynowie, kredyt do spłacenia i codzienność, która czasem przytłaczała, ale była nasza. Anka była moją powierniczką od liceum – znała każdy mój sekret, każdą słabość. To ona trzymała mnie za rękę po śmierci mamy i to ona pomagała mi przeżyć pierwsze miesiące po narodzinach Kuby.
Ale od kilku miesięcy coś wisiało w powietrzu. Paweł coraz częściej wychodził wieczorami „na spotkania służbowe”, a Anka dzwoniła do mnie z pytaniami o drobiazgi, które wcześniej rozwiązywała sama. Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak, ale za każdym razem zagłuszałam te myśli. Przecież nie mogliby mi tego zrobić. Nie oni.
Pewnej nocy obudził mnie dźwięk telefonu Pawła. Wiadomość od Anki: „Tęsknię. Kiedy znów się zobaczymy?”. Serce mi stanęło. Przez chwilę miałam nadzieję, że to żart albo pomyłka. Ale potem zobaczyłam kolejne wiadomości – krótkie, pełne czułości, których nigdy nie kierowała do mnie.
Rano Paweł był już w pracy. Siedziałam przy stole i patrzyłam na nasze zdjęcie z wakacji w Międzyzdrojach. Uśmiechnięci, szczęśliwi – czy wtedy też już mnie okłamywali? Dzieci jadły śniadanie, nieświadome tego, że ich świat właśnie się wali.
Zadzwoniłam do Anki. Odebrała po kilku sygnałach.
– Cześć Marta! Co tam?
– Musimy porozmawiać – powiedziałam szorstko.
– Jasne… Coś się stało?
– Wiesz dobrze co.
Zapadła cisza. Słyszałam jej oddech po drugiej stronie słuchawki.
– Marta… Ja… To nie tak…
– To dokładnie tak! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Jak mogłaś?
Rozłączyłam się zanim zdążyła odpowiedzieć. Przez cały dzień chodziłam jak w transie. Dzieci pytały, czy wszystko w porządku, a ja odpowiadałam automatycznie. Wieczorem Paweł wrócił późno niż zwykle. Wszedł do mieszkania i spojrzał na mnie z niepokojem.
– Rozmawiałam z Anką – powiedziałam bez emocji.
Zbladł. Usiadł naprzeciwko mnie i przez chwilę milczał.
– Marta… Przepraszam. Nie wiem jak to się stało. To był błąd… – zaczął mówić, ale przerwałam mu gestem ręki.
– Błąd? Pięć miesięcy spotkań to nie jest błąd! To wybór! – krzyczałam przez łzy.
Dzieci usłyszały podniesione głosy i przyszły do kuchni. Kuba miał łzy w oczach.
– Mamo… Tato… Co się dzieje?
Paweł próbował coś tłumaczyć, ale ja nie mogłam już dłużej słuchać. Wyszłam na klatkę schodową i usiadłam na zimnych schodach. Słychać było odgłosy telewizorów zza ścian sąsiadów i szczekanie psa z parteru. Czułam się jakby cały świat patrzył na moje upokorzenie.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Paweł spał na kanapie w salonie, Anka przestała dzwonić. Sąsiedzi zaczęli szeptać za moimi plecami – w bloku takie rzeczy rozchodzą się szybciej niż prąd po przewodach. Pani Grażyna z czwartego piętra patrzyła na mnie z litością, a pan Marek z parteru przestał mówić „dzień dobry”.
Najgorsze były wieczory. Dzieci spały, a ja siedziałam sama w kuchni i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt zajęta pracą? Czy za mało dbałam o Pawła? Czy Anka była lepszą przyjaciółką niż ja żoną?
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i poszłam do Anki. Otworzyła drzwi w szlafroku, z podkrążonymi oczami.
– Marta… Proszę cię…
– Chcę tylko wiedzieć dlaczego – powiedziałam cicho.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy jej kuchennym stole.
– Nie wiem… Było mi źle w domu, czułam się samotna… Paweł był blisko… Wiem, że to nie jest żadne usprawiedliwienie – mówiła przez łzy.
Patrzyłam na nią i czułam jednocześnie gniew i żal. Straciłam męża i przyjaciółkę jednego dnia.
Wróciłam do domu i powiedziałam Pawłowi, że chcę rozwodu. Nie protestował. Zaczął pakować swoje rzeczy jeszcze tego samego wieczoru.
Dzieci płakały i błagały, żeby został. Kuba zamknął się w pokoju i przez kilka dni nie chciał ze mną rozmawiać. Zosia pytała co chwilę: „Mamo, czy tata wróci?”.
Musiałam być silna dla nich, choć sama czułam się jak cień człowieka.
Minęły tygodnie zanim nauczyliśmy się żyć na nowo – ja bez Pawła, dzieci bez pełnej rodziny. Każdy dzień był walką: o uśmiech Kuby, o spokój Zosi, o własne poczucie wartości. Zaczęłam chodzić na terapię i powoli odbudowywać siebie z kawałków.
Sąsiedzi przestali szeptać za moimi plecami – zaczęli pytać jak sobie radzę i czy czegoś nie potrzebuję. Pani Grażyna przyniosła mi ciasto drożdżowe „na pocieszenie”, a pan Marek zaprosił dzieci na lody do parku.
Anka wyprowadziła się kilka miesięcy później – podobno do siostry na Pragę. Paweł wynajął kawalerkę niedaleko naszej szkoły, żeby móc widywać dzieci częściej.
Czasem mijamy się na klatce schodowej i wymieniamy krótkie „cześć”. Już nie boli tak bardzo jak kiedyś.
Najtrudniejsze było wybaczyć sobie – że zaufałam za bardzo, że nie widziałam sygnałów ostrzegawczych, że pozwoliłam innym decydować o moim szczęściu.
Dziś wiem jedno: nawet jeśli świat wali się na głowę, zawsze można zacząć od nowa. Tylko czy potrafimy zaufać jeszcze raz? Czy można naprawdę wybaczyć zdradę – sobie i innym?