Ukrywam się w pracy, by uciec przed mężem: Historia o miłości, która zamienia się w pułapkę
— Znowu wracasz tak późno? — głos Pawła rozbrzmiewa w mojej głowie, zanim jeszcze przekręcę klucz w zamku. Wiem, że czeka za drzwiami, z tą swoją miną pełną pretensji i rozczarowania. Ostatnio nie potrafię już nawet spojrzeć mu w oczy.
Czasem zastanawiam się, kiedy to wszystko się zaczęło. Może wtedy, gdy po raz pierwszy poczułam ulgę, że muszę zostać dłużej w pracy. Albo gdy przestałam czekać na jego wiadomości. Ale dziś nie mam czasu na rozważania. Wchodzę do mieszkania, zdejmuję buty i słyszę jego kroki w korytarzu.
— Gdzie byłaś? — pyta bez przywitania. — Przecież mówiłaś, że skończysz o siedemnastej.
— Było zebranie — kłamię bez mrugnięcia okiem. — Szefowa poprosiła, żebym została dłużej.
Paweł patrzy na mnie podejrzliwie. Kiedyś ufał mi bezgranicznie. Teraz każde moje słowo wydaje się być dla niego powodem do kolejnej kłótni.
— Zawsze coś — mruczy pod nosem i wraca do salonu.
Zostaję w przedpokoju, opieram się o ścianę i zamykam oczy. Czuję, jak narasta we mnie złość i żal. Przecież nie tak miało być. Nie tak wyobrażałam sobie nasze życie.
Kiedyś byliśmy szczęśliwi. Śmialiśmy się z byle czego, planowaliśmy wspólne wakacje nad Bałtykiem, marzyliśmy o domku pod Warszawą. Paweł był czuły, troskliwy, a ja czułam się przy nim bezpieczna. Ale potem pojawiły się rachunki, kredyt na mieszkanie i codzienność, która powoli nas zjadała.
Praca stała się moją ucieczką. W biurze nikt nie patrzył na mnie z wyrzutem. Tam mogłam być po prostu sobą — nie żoną, która zawiodła oczekiwania męża. Czasem zostawałam po godzinach tylko po to, żeby nie musieć wracać do domu.
— Mamo, dlaczego tata znowu krzyczy? — zapytała ostatnio Zosia, nasza siedmioletnia córka.
Zamarłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nie powinnam obarczać jej naszymi problemami. Ale jak mam ją chronić, skoro sama czuję się bezradna?
Wieczorem Paweł siada obok mnie na kanapie. Przez chwilę milczymy.
— Może powinniśmy porozmawiać — mówi w końcu cicho.
Patrzę na niego zaskoczona. Od miesięcy unikaliśmy szczerych rozmów.
— O czym? — pytam ostrożnie.
— O nas. O tym, co się z nami dzieje.
Chciałabym mu powiedzieć wszystko: o tym, jak bardzo mnie rani jego wieczne niezadowolenie, jak bardzo brakuje mi wsparcia i czułości. Ale zamiast tego spuszczam wzrok i milczę.
— Wiesz… — zaczyna niepewnie — ja też nie jestem szczęśliwy. Mam wrażenie, że cię tracę.
Przez chwilę czuję ukłucie współczucia. Może on też cierpi? Może oboje jesteśmy ofiarami tej samej pułapki?
Ale potem przypominam sobie wszystkie te wieczory, kiedy wracałam zmęczona, a on nawet nie zapytał, jak minął mi dzień. Wszystkie te razy, kiedy musiałam sama radzić sobie z problemami Zosi w szkole czy chorobą mamy.
— Tracisz mnie od dawna — mówię cicho. — Ale chyba oboje udajemy, że tego nie widzimy.
Paweł zaciska pięści.
— To co teraz? Rozwód? — rzuca z goryczą.
Nie odpowiadam. Boję się tego słowa. Boję się samotności jeszcze bardziej niż jego obecności.
Następnego dnia w pracy szefowa podchodzi do mojego biurka.
— Aniu, wszystko w porządku? Wyglądasz na przygnębioną.
Uśmiecham się blado.
— Trochę problemów w domu — przyznaję niechętnie.
Szefowa kiwa głową ze zrozumieniem.
— Jeśli potrzebujesz wolnego albo chcesz pogadać…
Dziękuję jej w myślach za tę propozycję, ale wiem, że nie mogę sobie pozwolić na wolne. Praca to jedyne miejsce, gdzie czuję się potrzebna i doceniana.
Po południu dzwoni mama.
— Aniu, słyszałam od Zosi, że Paweł znowu był niemiły. Może przyjedziecie na weekend?
Nie chcę jej martwić. Ona już wystarczająco dużo przeszła po śmierci taty.
— Zobaczymy, mamo — odpowiadam wymijająco.
Wieczorem Paweł wraca wcześniej niż zwykle. Wchodzi do kuchni i staje naprzeciwko mnie.
— Musimy coś zmienić — mówi stanowczo. — Nie chcę tak żyć.
Patrzę na niego i widzę w jego oczach zmęczenie i strach. Może pierwszy raz od dawna naprawdę chce walczyć o nas?
— Ja też nie chcę — przyznaję szczerze. — Ale nie wiem już, czy potrafimy być razem szczęśliwi.
Paweł siada przy stole i chowa twarz w dłoniach.
— Pamiętasz nasze pierwsze wakacje w Sopocie? — pyta nagle. — Byliśmy wtedy tacy beztroscy…
Uśmiecham się smutno na to wspomnienie.
— Wszystko było wtedy prostsze — mówię cicho.
Zapada cisza. Słychać tylko tykanie zegara i odgłos samochodów za oknem.
— Może powinniśmy pójść na terapię? — proponuje Paweł niepewnie.
Zaskakuje mnie ta propozycja. On zawsze uważał psychologów za „wymysł Amerykanów”.
— Spróbujmy — zgadzam się po chwili wahania.
Przez następne tygodnie chodzimy na spotkania z panią psycholog. Rozmawiamy o rzeczach, których nigdy wcześniej nie mieliśmy odwagi wypowiedzieć na głos: o moim poczuciu osamotnienia, o jego frustracji związanej z pracą i pieniędzmi, o tym, jak bardzo oboje boimy się porażki jako rodzice i partnerzy.
Zosia obserwuje nas uważnie. Czasem przytula mnie mocniej niż zwykle i pyta:
— Mamo, czy już wszystko dobrze?
Chciałabym jej odpowiedzieć twierdząco, ale wiem, że to proces. Że naprawienie tego wszystkiego wymaga czasu i wysiłku z obu stron.
Pewnego wieczoru Paweł wraca do domu z bukietem tulipanów. Patrzę na niego z niedowierzaniem.
— Przepraszam za wszystko — mówi szczerze. — Chcę spróbować jeszcze raz…
Wzruszam się do łez. Może jest jeszcze dla nas nadzieja?
Ale czasem nadal łapię się na tym, że zostaję dłużej w pracy tylko po to, żeby pobyć sama ze sobą. Żeby odpocząć od oczekiwań innych i własnych rozczarowań.
Czy można odbudować coś, co przez lata powoli się rozpadało? Czy warto walczyć o miłość wtedy, gdy wydaje się już przegraną sprawą? A może czasem trzeba pozwolić sobie odejść…?