Najlepszy mąż to ten, którego nie ma – Dziennik Kamili

— Kamila, nie możesz tak żyć! — głos mojej matki odbijał się echem w pustym mieszkaniu, choć już dawno wyprowadziła się do siostry. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na parującą herbatę, której nie miałam ochoty pić. Był listopad, szósty z kolei od rozwodu. Zegar na ścianie tykał głośniej niż zwykle, a ja czułam, jak każda sekunda wbija się we mnie jak szpilka.

Od sześciu lat nie wierzę już w cuda. Kiedyś myślałam, że życie po rozwodzie to nowy początek. Teraz wiem, że to raczej długi, powolny koniec wszystkiego, co znałam. Córka, Ania, od roku mieszka w Gdańsku ze swoim mężem. Dzwoni rzadko, a nasze rozmowy sprowadzają się do „Mamo, wszystko w porządku”. Nikt nie pyta, czy u mnie też wszystko w porządku. Nikt nie pyta, czy jeszcze potrafię się śmiać.

Pamiętam dzień, w którym Andrzej spakował walizkę i wyszedł. Nie było krzyków ani dramatycznych scen — tylko cisza i jego spojrzenie pełne zmęczenia. „Kamila, ja już nie mogę”, powiedział wtedy. „Nie umiem być tym, kogo potrzebujesz”. Zostawił mi mieszkanie i wspomnienia, których nie potrafiłam wyrzucić razem z jego starymi koszulami.

Przez pierwsze miesiące po rozwodzie próbowałam udawać przed sobą i światem, że jestem silna. Chodziłam do pracy, spotykałam się z koleżankami na kawę, nawet zaczęłam chodzić na jogę. Ale wieczorami wracałam do pustego mieszkania i czułam się jak duch we własnym życiu. Kiedy Ania wyjechała do Gdańska za mężem, poczułam się jeszcze bardziej opuszczona. Zostały mi tylko telefony raz na tydzień i krótkie wiadomości: „Mamo, wszystko dobrze”.

Czasem próbowałam rozmawiać z nią o czymś więcej — o tym, jak się czuję, o samotności, o strachu przed starzeniem się w pustym domu. Ale Ania zawsze miała coś do załatwienia: „Mamo, muszę kończyć, Tomek czeka”. Zaczęłam pisać dziennik. Tylko papier słuchał mnie bez przerywania.

W pracy też nie było lepiej. Koleżanki z biura plotkowały o swoich mężach i dzieciach. Czułam się jak intruz — kobieta bez męża, bez rodziny przy stole. Nawet szefowa patrzyła na mnie z litością: „Kamila, może powinnaś kogoś poznać? W twoim wieku to jeszcze nie koniec świata”.

Ale ja już nie wierzyłam w bajki o nowych początkach. Próbowałam randek przez internet — raz spotkałam się z mężczyzną, który przez całą kolację opowiadał o swojej byłej żonie. Innym razem trafiłam na wdowca, który szukał kogoś tylko po to, żeby nie jeść samemu kolacji. Po tych doświadczeniach uznałam, że najlepszy mąż to ten, którego nie ma.

Najgorsze były święta. W Wigilię siedziałam sama przy stole nakrytym dla dwóch osób — dla siebie i dla Ani, która obiecała zadzwonić „jak tylko skończą u Tomka rodziców”. Telefon zadzwonił o 22:30. „Mamo, przepraszam, ale padam z nóg. Wszystkiego najlepszego”.

Czasem zastanawiałam się, czy to wszystko moja wina. Może byłam zbyt wymagająca? Może za bardzo chciałam mieć rodzinę idealną? Moja matka powtarzała: „Kamila, życie to nie bajka. Trzeba brać to, co jest”. Ale ja zawsze chciałam więcej — czułości, rozmów do późna w nocy, wspólnych planów na przyszłość.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra. — Kamila, przyjedź do nas na weekend. Nie możesz tak siedzieć sama.

Pojechałam. W domu siostry było gwarno i tłoczno — dzieci biegały po salonie, szwagier krzyczał na psa, a moja siostra piekła ciasto i narzekała na męża: „Znowu zapomniał o rocznicy!”. Patrzyłam na nich i czułam dziwną mieszankę zazdrości i ulgi. Zazdrościłam im tej codzienności pełnej hałasu i kłótni o drobiazgi. Ale jednocześnie czułam ulgę, że nie muszę już nikomu niczego udowadniać.

Wieczorem usiadłyśmy z siostrą przy winie.
— Kamila, ty naprawdę myślisz, że jesteś szczęśliwsza sama?
Zastanowiłam się chwilę.
— Nie wiem… Chyba już nie potrafię być z kimś tylko po to, żeby nie być sama.
Siostra spojrzała na mnie ze smutkiem.
— Może powinnaś pogodzić się z przeszłością? Wybaczyć Andrzejowi?
Pokręciłam głową.
— To nie takie proste. On był dobrym człowiekiem… ale chyba nigdy nie byliśmy dla siebie stworzeni.

Wróciłam do domu późnym wieczorem. Przez okno patrzyłam na światła miasta i myślałam o tym wszystkim, co straciłam — i o tym, co jeszcze mogę zyskać. Może samotność to nie kara? Może to szansa na poznanie siebie?

Kilka dni później zadzwoniła Ania.
— Mamo… mogę ci coś powiedzieć?
— Oczywiście.
— Czasem tęsknię za domem… Za tobą.
Serce mi zadrżało.
— Ja też tęsknię, Aniu.
Przez chwilę milczałyśmy.
— Może przyjadę na weekend? Tomek wyjeżdża służbowo…
Poczułam łzy pod powiekami.
— Przyjedź. Zawsze możesz wrócić do domu.

Odkładając słuchawkę poczułam coś dziwnego — może to była nadzieja? Może jeszcze nie wszystko stracone?

Czasem myślę: czy naprawdę najlepszy mąż to ten, którego nie ma? Czy samotność jest wyborem czy koniecznością? A może szczęście to coś zupełnie innego niż myślałam przez te wszystkie lata?