Między młotem a kowadłem: Opowieść teściowej z Warszawy
— Michał, czy ty naprawdę nie widzisz, jak ona mnie traktuje? — mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Stałam w kuchni, opierając się o blat. Michał, mój jedyny syn, patrzył na mnie z tym swoim zmęczonym wzrokiem, jakby każda rozmowa była dla niego ciężarem.
— Mamo, proszę cię… Nie zaczynaj znowu — westchnął, odwracając wzrok w stronę okna. Za szybą padał deszcz, a krople spływały po szybie jak łzy.
Wiedziałam, że nie powinnam naciskać. Ale ile razy można milczeć? Ile razy można udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy serce pęka z bólu?
Agnieszka weszła do kuchni bezszelestnie. Miała na sobie szary sweter i dżinsy, włosy spięte w niedbały koczek. Spojrzała na mnie chłodno.
— Michał, wychodzimy za pół godziny. Nie zapomnij o prezentach dla dzieciaków — rzuciła i nawet nie spojrzała w moją stronę.
Czułam się przezroczysta. Jakby mnie tu nie było. Jakby moje istnienie było tylko przeszkodą.
Zawsze marzyłam o dużej rodzinie. O świętach przy jednym stole, o śmiechu wnuków biegających po mieszkaniu. Tymczasem od kilku lat czułam się jak intruz we własnym domu. Michał i Agnieszka mieszkali u mnie od trzech lat — najpierw miało być na chwilę, dopóki nie znajdą czegoś swojego. Ale życie w Warszawie jest drogie, kredyty trudne do zdobycia, a pensje młodych… cóż, wszyscy wiemy, jak jest.
Na początku starałam się być wyrozumiała. Pomagałam im jak mogłam — gotowałam obiady, prałam ich rzeczy, nawet sprzątałam po nich łazienkę. Ale z czasem zaczęłam czuć się jak służąca we własnym domu. Agnieszka coraz częściej patrzyła na mnie z wyższością, a Michał… Michał był między młotem a kowadłem.
Pamiętam pierwszy poważny konflikt. Był listopad, zbliżały się urodziny Michała. Chciałam przygotować jego ulubione pierogi z kapustą i grzybami. Agnieszka przyszła do kuchni i powiedziała:
— Nie rób tych pierogów. Michał ich nie lubi od dziecka. Zrobimy coś innego.
Zatkało mnie. Przecież przez dwadzieścia pięć lat mojego życia gotowałam mu te pierogi na każde święto! Czyżby przez ten czas udawał? Czy może Agnieszka chciała po prostu postawić na swoim?
— Agnieszko, zawsze robiłam mu pierogi na urodziny…
— Teraz jest dorosły i ma inne smaki — ucięła krótko.
Michał milczał. Stał w progu kuchni i patrzył gdzieś w podłogę.
Od tamtej pory zaczęło się psuć na dobre. Każda drobnostka była powodem do spięcia: czyja kolej na pranie, kto kupił złe mleko, kto zostawił otwarte okno w salonie. Agnieszka coraz częściej zamykała się w swoim pokoju albo wychodziła z domu bez słowa.
Czułam się coraz bardziej osamotniona. Moje przyjaciółki mówiły: „Nie przejmuj się, taka jest młodzież”, ale ja wiedziałam, że to coś więcej niż różnica pokoleń.
Któregoś wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę sypialni:
— Twoja matka znowu komentowała moją sukienkę. Mam już tego dość! — syknęła Agnieszka.
— Daj spokój, ona nic złego nie miała na myśli…
— Zawsze coś musi powiedzieć! Czuję się tu jak gość!
Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Gość? W moim domu?
Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Wychodziłam do pracy wcześniej niż zwykle, wracałam później. W weekendy zamykałam się w swoim pokoju pod pretekstem bólu głowy.
Ale przecież nie mogłam tak żyć wiecznie.
Pewnego popołudnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Elżbieta:
— Basia, musisz coś zrobić. Przecież nie możesz pozwolić, żeby jakaś dziewczyna rozbiła ci rodzinę!
Ale co miałam zrobić? Wyrzucić ich na bruk? Przecież to mój syn! A ona… ona była jego żoną.
Próbowałam rozmawiać z Agnieszką. Zaprosiłam ją na kawę do salonu.
— Agnieszko… chciałabym porozmawiać — zaczęłam niepewnie.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
— O czym?
— O nas… O tym, co się dzieje między nami.
Wzruszyła ramionami.
— Nie wiem, o co pani chodzi.
Zabolało mnie to „pani”. Przecież byłam jej teściową od czterech lat!
— Chciałabym, żebyśmy spróbowały się dogadać…
— Ja nie mam problemu — przerwała mi chłodno. — To pani ciągle coś komentuje. To pani nie potrafi zaakceptować tego, że Michał jest dorosły.
Poczułam gulę w gardle.
— Ja tylko chcę dla was dobrze…
— Proszę mi wierzyć, najlepiej będzie, jeśli po prostu pozwoli nam żyć po swojemu.
Wstała i wyszła z pokoju.
Siedziałam długo w ciszy. W głowie kłębiły mi się myśli: może rzeczywiście jestem zbyt zaborcza? Może powinnam dać im więcej przestrzeni?
Ale jak mam to zrobić pod jednym dachem?
Michał coraz częściej wracał późno z pracy. Unikał rozmów ze mną i z Agnieszką. Czułam, że coś jest nie tak.
Pewnego dnia znalazłam go siedzącego w kuchni o świcie. Siedział przy stole z głową opartą na dłoniach.
— Synku… wszystko w porządku?
Podniósł na mnie zmęczone oczy.
— Mamo… ja już nie wiem co robić. Kocham was obie… Ale mam wrażenie, że nigdy nie będzie dobrze.
Usiadłam obok niego i objęłam go ramieniem.
— Michałku… ja też nie chcę wojny w domu. Ale czuję się tu obca…
Westchnął ciężko.
— Może powinniśmy się wyprowadzić…
Serce mi zamarło. Z jednej strony wiedziałam, że to byłoby najlepsze rozwiązanie dla wszystkich. Z drugiej — bałam się pustki. Bałam się samotności.
Tego dnia długo płakałam w łazience.
Kilka tygodni później Michał i Agnieszka znaleźli małe mieszkanie na Bielanach. Spakowali rzeczy w milczeniu. Pomagałam im pakować kartony ze ściśniętym gardłem.
Kiedy zamknęli za sobą drzwi, poczułam ulgę… i przerażającą pustkę jednocześnie.
Przez pierwsze dni chodziłam po mieszkaniu jak cień. Każdy kąt przypominał mi o nich: kubek Michała na półce, szalik Agnieszki na wieszaku…
Dzwoniłam do syna codziennie. Czasem odbierał, czasem nie miał czasu rozmawiać. Agnieszka nigdy nie odebrała ode mnie telefonu ani razu.
Minęły miesiące. Nauczyłam się żyć sama ze sobą — gotować tylko dla siebie, czytać książki wieczorami, spotykać się z Elżbietą na kawie w centrum.
Ale serce matki nigdy nie przestaje tęsknić za dzieckiem.
Ostatnio Michał zadzwonił:
— Mamo… będziemy mieli dziecko.
Łzy napłynęły mi do oczu ze wzruszenia i żalu jednocześnie.
— Gratuluję wam… — wyszeptałam drżącym głosem.
Nie zaprosili mnie na pierwsze USG. Nie zaprosili mnie na święta Wielkanocne. Czułam się coraz bardziej odsunięta od ich życia.
Czasem pytam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy mogłam być inną matką? Czy można być dobrą teściową bez utraty własnej godności?
Może to wszystko kwestia czasu? A może są rany, które nigdy się nie zagoją?
Czy wy też kiedyś czuliście się obcy we własnej rodzinie?