Gdy nic nie jest takie, jak się wydaje: Historia Pawła z warszawskiego blokowiska

Wracałem dziś z pracy autobusem, opierając głowę o zimną szybę. Za oknem lało jak z cebra, a świat za mgłą wyglądał jak rozmazany obraz. „Zupełnie jak moje życie—wszystko niewyraźne, niepewne. I trochę przerażające”. Zamknąłem oczy, czując, jak pod powiekami gromadzą się łzy. — O, ta młodzież! Siedzą i gapią się w telefony, nawet nie zauważą, że starsza pani stoi! — usłyszałem nagle głos kobiety, która właśnie wsiadła na przystanku przy Grochowskiej. Otworzyłem oczy i spojrzałem na nią zmęczonym wzrokiem. Miała rację—nie zauważyłem jej. Ale nie dlatego, że byłem zapatrzony w telefon. Po prostu byłem gdzie indziej. Myślami.

Mam na imię Paweł. Mam trzydzieści dwa lata i od sześciu lat pracuję jako technik w firmie telekomunikacyjnej na Pradze. Mieszkam z matką w starym bloku z wielkiej płyty. Ojciec odszedł, gdy miałem piętnaście lat. Zostawił nas bez słowa wyjaśnienia, a ja przez lata próbowałem zrozumieć dlaczego. Mama nigdy nie chciała o tym rozmawiać. „Twój ojciec był słaby” — powtarzała tylko, jakby to miało cokolwiek wyjaśnić.

Dziś wracałem do domu z poczuciem, że wszystko się wali. W pracy szef zwolnił mojego kolegę, Tomka, za rzekome kradzieże sprzętu. Tomek przyszedł do mnie po pomoc, bo wiedział, że mam dostęp do monitoringu. Przejrzałem nagrania i zobaczyłem coś, czego nie powinienem był zobaczyć: to nie Tomek wynosił sprzęt, tylko nasz kierownik, pan Zawadzki. Ale kiedy powiedziałem o tym Tomkowi, ten tylko spojrzał na mnie z rezygnacją: — Paweł, nie mieszaj się w to. Oni i tak ci nie uwierzą. Zawsze chronią swoich.

Wysiadłem z autobusu i ruszyłem przez mokre chodniki do klatki schodowej. Winda jak zwykle nie działała. Wspinałem się po schodach na czwarte piętro, czując ciężar całego dnia na plecach. Otworzyłem drzwi do mieszkania i od razu poczułem zapach smażonej cebuli. Mama siedziała przy stole i płakała nad starym zdjęciem.

— Co się stało? — zapytałem cicho.

— Twój ojciec… — zaczęła i urwała. — Dostałam dziś list od jego siostry. Zmarł dwa tygodnie temu w Niemczech.

Poczułem się, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez chwilę nie mogłem złapać tchu.

— Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? — wyszeptałem.

— Nie chciałam cię martwić… — odpowiedziała drżącym głosem.

Usiadłem naprzeciwko niej i patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W końcu zebrałem się na odwagę:

— Mamo… dlaczego on odszedł?

Zamiast odpowiedzi usłyszałem tylko cichy szloch. Wstałem i poszedłem do swojego pokoju. Usiadłem na łóżku i wyjąłem z szuflady stare listy ojca, które znalazłem kiedyś przypadkiem. Nigdy ich nie czytałem—bałem się prawdy.

Tego wieczoru postanowiłem je otworzyć.

Pierwszy list był napisany tuż po jego wyjeździe:

„Pawełku,

Wiem, że mnie nienawidzisz i masz do tego prawo. Ale musisz wiedzieć jedno: nie odszedłem dlatego, że cię nie kocham. Odszedłem, bo musiałem chronić ciebie i twoją mamę przed czymś, czego nie potrafię ci teraz wyjaśnić… Może kiedyś zrozumiesz.”

Czytałem kolejne listy z coraz większym niedowierzaniem. Ojciec pisał o długach, o ludziach, którzy mu grozili, o decyzjach podjętych w desperacji. Pisał o miłości do mnie i o żalu za wszystko, co się stało.

Nagle wszystko zaczęło układać się w całość: jego nerwowość przed odejściem, tajemnicze rozmowy przez telefon, nocne wyjścia z domu. Mama musiała o tym wiedzieć—ale nigdy nie chciała powiedzieć prawdy.

Wróciłem do kuchni i położyłem listy na stole.

— Mamo, przeczytaj to — powiedziałem stanowczo.

Spojrzała na mnie zaskoczona i zaczęła czytać drżącymi rękami. Z każdą kolejną stroną jej twarz bielała coraz bardziej.

— Dlaczego mi nigdy o tym nie powiedziałaś? — zapytałem z wyrzutem.

— Chciałam cię chronić… — wyszeptała.

— Ale przed czym? Przed prawdą?

Wybiegłem z mieszkania i pobiegłem na dach bloku. Deszcz lał mi się po twarzy razem ze łzami. Krzyczałem w ciemność:

— Dlaczego wszystko musi być takie trudne?!

Następnego dnia poszedłem do pracy z zamiarem konfrontacji z panem Zawadzkim. Wszedłem do jego gabinetu bez pukania.

— Wiem, że to pan wynosił sprzęt! — powiedziałem głośno.

Spojrzał na mnie chłodno:

— Masz jakieś dowody?

— Tak — odpowiedziałem twardo i położyłem pendrive z nagraniami na jego biurku.

Przez chwilę patrzył mi prosto w oczy, potem uśmiechnął się ironicznie:

— Myślisz, że ktoś ci uwierzy? Ja tu pracuję dwadzieścia lat. Ty jesteś nikim.

Wyszedłem stamtąd z poczuciem klęski. Nikt nie chciał słuchać prawdy—ani w domu, ani w pracy.

Wieczorem zadzwonił Tomek:

— Dzięki za próbę pomocy, Paweł… Ale czasem lepiej odpuścić.

Położyłem się spać z głową pełną pytań bez odpowiedzi. Czy naprawdę lepiej żyć w kłamstwie niż zmierzyć się z prawdą? Czy można jeszcze komuś zaufać?

Może rzeczywistość nigdy nie jest taka, jak nam się wydaje? A może po prostu boimy się zobaczyć ją taką, jaka jest naprawdę?