Echo niepowiedzianej miłości: Opowieść o zaniedbaniu i samotności w polskiej rodzinie

– Jagoda, nie przesadzaj, przecież masz wszystko, czego potrzebujesz – głos mamy odbija się echem w mojej głowie, choć minęło już tyle lat od tamtej rozmowy. Siedziałam wtedy przy kuchennym stole, dłubiąc widelcem w zimnych ziemniakach. Tata spał na kanapie, z butelką Żubrówki przyciśniętą do piersi. W telewizorze leciały wiadomości, ale nikt ich nie słuchał.

– Mamo, ja nie chcę tylko jeść i spać. Chcę… żebyś mnie zauważyła – powiedziałam wtedy cicho, prawie szeptem, bo wiedziałam, że każde głośniejsze słowo może obudzić tatę. A wtedy… lepiej nie ryzykować.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – Przestań dramatyzować. W twoim wieku już dawno pracowałam na siebie. Ty masz tylko studia i swoje fanaberie.

Miałam wtedy osiemnaście lat. Teraz mam dwadzieścia jeden i czuję się jeszcze bardziej samotna niż wtedy. Mieszkam w tym samym bloku na warszawskim Bródnie, w tym samym trzypokojowym mieszkaniu z widokiem na szare podwórko. Rodzice są – fizycznie – ale jakby ich nie było.

Tata od zawsze pił. Najpierw po pracy, potem przed pracą, a w końcu już bez okazji. Kiedy miał dobry dzień, był cichy i zamknięty w sobie. Kiedy miał zły – lepiej było zejść mu z drogi. Mama nauczyła się znikać w kuchni albo wychodzić do sąsiadki. Ja zamykałam się w swoim pokoju i udawałam, że uczę się do matury.

Pamiętam tamten wieczór, kiedy pierwszy raz zobaczyłam, jak tata uderza mamę. Byłam wtedy w gimnazjum. Siedziałam na podłodze i układałam puzzle, kiedy usłyszałam trzask. Potem krzyk mamy i płacz. Tata wrzeszczał coś o pieniądzach i o tym, że mama jest niewdzięczna. Chciałam wybiec z pokoju, przytulić ją, ale strach mnie sparaliżował. Siedziałam więc cicho, licząc do stu, aż wszystko ucichnie.

Od tamtej pory wiedziałam, że nie mogę liczyć na nikogo poza sobą. Mama nigdy nie zgłosiła tego na policję. Nigdy nie próbowała odejść. Zawsze powtarzała: „Jagoda, rodzina to świętość. Musimy być razem”.

Ale co to za bycie razem, kiedy każdy jest samotny?

Na studiach próbowałam uciec od tego wszystkiego. Wybrałam psychologię na UW – może naiwnie wierzyłam, że zrozumiem siebie i innych. Poznałam tam Magdę – moją pierwszą prawdziwą przyjaciółkę. Magda miała dom pełen śmiechu i ciepła. Jej mama piekła ciasta, tata grał z nią w szachy. Kiedy pierwszy raz zaprosiła mnie do siebie na obiad, nie mogłam uwierzyć, że rodzina może tak wyglądać.

– Jagoda, czemu nigdy nie zapraszasz nas do siebie? – spytała kiedyś Magda.

Zawahałam się. – U mnie… jest trochę ciasno – skłamałam.

Prawda była taka, że bałam się pokazać jej mój świat. Bałam się jej współczucia i pytań bez odpowiedzi.

Któregoś dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. W przedpokoju czuć było zapach alkoholu i smażonej cebuli. Tata spał na kanapie, a mama siedziała przy stole z pustym wzrokiem wbitym w ścianę.

– Mamo, dlaczego pozwalasz mu tak się zachowywać? – zapytałam nagle, sama zaskoczona własną odwagą.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – Nie rozumiesz… On ma ciężko w pracy. Musimy być wyrozumiałe.

– A ja? Ja też mam być wyrozumiała? – głos mi się załamał.

Mama milczała długo. W końcu wyszeptała: – Ty zawsze byłaś silna.

Nie byłam silna. Byłam przerażona.

Z czasem nauczyłam się udawać normalność. Na uczelni byłam uśmiechnięta, pomocna, zawsze gotowa do rozmowy. W środku jednak czułam pustkę i żal. Zazdrościłam ludziom ich zwyczajnych problemów – kłótni o chłopaka, złych ocen czy braku pieniędzy na wakacje.

Moje problemy były inne: jak przeżyć kolejny dzień bez wybuchu taty? Jak pocieszyć mamę, która sama siebie nie potrafi pocieszyć?

Pewnego wieczoru Magda zadzwoniła do mnie zapłakana.

– Jagoda, pokłóciłam się z mamą… Powiedziała mi coś okropnego…

Słuchałam jej przez godzinę, pocieszając jak umiałam. Kiedy się rozłączyłyśmy, poczułam dziwną ulgę – jej świat też bywa trudny.

Ale potem wróciła rzeczywistość.

Tata stracił pracę po tym, jak przyszedł pijany na zmianę do magazynu. Przez kilka tygodni było jeszcze gorzej niż zwykle – krzyki, trzaskanie drzwiami, płacz mamy za ścianą.

W końcu nie wytrzymałam.

– Wyprowadzam się – oznajmiłam pewnego ranka.

Mama spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Zostawisz nas? W takim momencie?

– Mamo… ja już dawno was straciłam – odpowiedziałam cicho.

Spakowałam walizkę i przeniosłam się do Magdy na kanapę. Jej rodzice przyjęli mnie bez pytań.

Przez kilka miesięcy próbowałam poukładać swoje życie od nowa. Chodziłam na terapię, rozmawiałam z psychologiem o dzieciństwie pełnym lęku i samotności. Zaczęłam rozumieć, że nie jestem winna temu, co działo się w domu.

Ale tęsknota za mamą nie dawała mi spokoju.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie późnym wieczorem.

– Jagoda… przepraszam – wyszeptała do słuchawki.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Mamo… dlaczego nigdy mnie nie chroniłaś?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

Dziś mam 23 lata i własne mieszkanie na wynajmie na Pradze. Pracuję jako asystentka w poradni psychologicznej dla młodzieży. Pomagam innym radzić sobie z bólem podobnym do mojego.

Czasem spotykam tatę na ulicy – jest coraz bardziej zgorzkniały i samotny. Mama dzwoni rzadko; mówi o pogodzie i cenach w Biedronce.

Często zastanawiam się: czy można wybaczyć rodzinie wszystko? Czy miłość naprawdę jest silniejsza od bólu?

A może czasem trzeba odejść, żeby ocalić siebie?

Czy ktoś z was też musiał wybierać między lojalnością wobec rodziny a własnym szczęściem?