Wujek Paweł, czyli życie toczy się dalej…

Siedziałem przy kuchennym stole, gapiąc się bezmyślnie w ścianę. Nie widziałem tam nic ciekawego, ani odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Westchnąłem i spojrzałem z niesmakiem na niedopitą herbatę w szklance, rozcieńczoną do ostatniej kropli. Brakło już fusów, tak jak pieniędzy, by kupić nowe. Wstałem, wylałem resztki do zlewu i przez chwilę patrzyłem, jak brudna woda spływa w otchłań rur. W kuchni panowała cisza, którą przerywało tylko ciche tykanie zegara i szum lodówki – tej starej, wiecznie cieknącej lodówki po ojcu.

Matka spała jeszcze w pokoju obok. Odkąd tata odszedł dwa lata temu, wszystko się zmieniło. Zostało nas tylko dwoje – ja i ona. Praca w sklepie spożywczym nie dawała jej wiele, a ja po maturze nie miałem odwagi wyjechać do większego miasta. Zresztą kto by zostawił matkę samą? Czasem miałem wrażenie, że życie utknęło w martwym punkcie, jakby ktoś zatrzymał film i zapomniał go wznowić.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Głośne, stanowcze – zupełnie niepasujące do tej ciszy. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem przed sobą mężczyznę w skórzanej kurtce, z siwymi włosami i spojrzeniem, które znałem tylko z rodzinnych zdjęć. Wujek Paweł – brat mojego ojca. Nie widziałem go od lat.

– Marek? – zapytał cicho, jakby nie był pewien, czy dobrze trafił.
– Tak… To ja. – odpowiedziałem niepewnie.
– Mogę wejść?

Wpuściłem go do środka. Matka obudziła się od hałasu i wyszła z pokoju w szlafroku. Przez chwilę patrzyła na Pawła bez słowa, a potem jej twarz stężała.

– Czego chcesz? – zapytała chłodno.
– Przyszedłem porozmawiać…

Wiedziałem, że między nimi jest coś niedopowiedzianego. Słyszałem kiedyś rozmowy rodziców o tym, że Paweł „narobił sobie kłopotów” i „lepiej go unikać”. Ale teraz stał tu, w naszym małym mieszkaniu na blokowisku w Radomiu, i wyglądał na człowieka zmęczonego życiem.

Usiedliśmy przy stole. Matka nalała mu herbaty – tej samej rozcieńczonej, którą przed chwilą wylałem do zlewu.

– Wiem, że nie jestem tu mile widziany – zaczął Paweł. – Ale dowiedziałem się o śmierci brata dopiero niedawno. Chciałem… Chciałem zobaczyć rodzinę.

Matka milczała. Ja też nie wiedziałem, co powiedzieć. W końcu Paweł wyjął z kieszeni kopertę i położył ją na stole.

– To dla was. Trochę pieniędzy… Wiem, że nie naprawię tym przeszłości.

Matka spojrzała na kopertę z pogardą.

– Myślisz, że możesz wszystko załatwić pieniędzmi? Gdzie byłeś przez te wszystkie lata?

Paweł spuścił głowę.

– Byłem głupi. Wyjechałem za granicę za pracą… Potem miałem swoje problemy. Ale teraz wróciłem i chciałbym pomóc.

W powietrzu zawisła cisza. Czułem napięcie między nimi tak wyraźnie, że aż ścisnęło mnie w żołądku.

Po kilku minutach matka wyszła do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Zostaliśmy sami z Pawłem.

– Marek… Twój ojciec był dobrym człowiekiem – powiedział cicho. – Zawsze mi pomagał, nawet gdy wszyscy inni się ode mnie odwrócili.
– Dlaczego wróciłeś akurat teraz? – zapytałem.
– Bo zrozumiałem, że rodzina to jedyne, co mi zostało.

Nie wiedziałem, czy mu wierzyć. Ale patrząc na niego, widziałem w oczach smutek i żal. Może naprawdę chciał coś naprawić?

Przez następne dni Paweł zaczął pojawiać się coraz częściej. Pomagał nam przy drobnych naprawach w domu, przynosił zakupy. Matka była wobec niego chłodna, ale ja powoli zaczynałem go lubić. Opowiadał mi o swoim życiu za granicą – o pracy na budowie w Niemczech, o samotnych wieczorach w wynajmowanych pokojach i o tym, jak bardzo tęsknił za Polską.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na balkonie. Paweł zapalił papierosa i spojrzał na mnie poważnie.

– Marek… Chciałbym ci coś zaproponować. Mam trochę oszczędności. Jeśli chcesz, możesz pójść na studia do Warszawy. Pomogę ci finansowo.

Zamarłem. Od lat marzyłem o studiach na politechnice, ale wiedziałem, że nas na to nie stać.

– A mama? – zapytałem cicho.
– Porozmawiam z nią. Ale decyzja należy do ciebie.

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy mogę zostawić matkę samą? Czy mogę zaufać Pawłowi?

Następnego dnia wybuchła awantura. Matka dowiedziała się o propozycji Pawła i zaczęła krzyczeć:

– Chcesz mi zabrać syna?! Po tylu latach wracasz i myślisz, że wszystko naprawisz pieniędzmi?!

Paweł próbował ją uspokoić:

– Chcę tylko pomóc Markowi! On ma prawo do lepszego życia!

Stałem między nimi jak dziecko podczas rozwodu rodziców. Nie wiedziałem, po której stronie stanąć.

W końcu matka zamknęła się w pokoju i długo płakała. Paweł wyszedł bez słowa.

Przez kilka dni panowała cisza. Nikt ze sobą nie rozmawiał. W końcu zebrałem się na odwagę i poszedłem do matki.

– Mamo… Ja chcę spróbować. Chcę pójść na studia. Proszę cię…

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Boję się cię stracić…
– Nie stracisz mnie. Po prostu chcę mieć szansę na lepsze życie.

Uściskała mnie mocno i pierwszy raz od dawna poczułem jej ciepło.

Wyjechałem do Warszawy miesiąc później. Paweł pomógł mi znaleźć pokój i dał trochę pieniędzy na start. Matka dzwoniła codziennie; czasem płakała do słuchawki, czasem śmiała się przez łzy.

Dziś siedzę przy oknie w akademiku i patrzę na światła miasta. Myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło przez ostatnie miesiące. Czy dobrze zrobiłem? Czy można naprawić rodzinne rany? Czy czas naprawdę leczy wszystko? Może życie toczy się dalej tylko wtedy, gdy mamy odwagę zrobić pierwszy krok…