Powrót po latach: Historia Krzysztofa i Jadwigi

— Synu…

Zatrzymałem się w progu, czując jak powietrze w przedpokoju gęstnieje od niewypowiedzianych słów. W jej głosie było wszystko: nadzieja, błaganie, rozpacz. Ale ja stałem nieruchomo, jakby jej słowa odbijały się ode mnie jak od ściany.

— Przepraszam, ale nie jestem pani synem. Proszę tak do mnie nie mówić. Nazywam się Krzysztof.

Cisza. Tylko zegar na ścianie tykał uparcie, jakby odliczał sekundy do wybuchu, którego oboje się baliśmy.

— Krzysztof… Krzysiu… Synu!

Jadwiga Stanisławówna podniosła głowę i spojrzała na mnie z takim utęsknieniem, że aż poczułem ukłucie w sercu. Ale nie mogłem pozwolić sobie na słabość. Nie po tym wszystkim.

— Prosiłem, żeby pani tak do mnie nie mówiła — powtórzyłem chłodno, choć w środku wszystko we mnie krzyczało. — Jestem tu tylko dlatego, że zadzwoniła do mnie sąsiadka. Powiedziała, że jest pani chora.

Matka spuściła wzrok. Jej dłonie drżały, gdy poprawiała zmechaconą narzutę na kanapie. W tym ruchu było coś żałosnego, jakby próbowała uporządkować nie tylko materiał, ale całe swoje życie.

— Krzysiu… Ja wiem, że zawiodłam. Ale jesteś moim synem. Zawsze będziesz.

Zacisnąłem pięści. Przed oczami stanęły mi obrazy sprzed lat: jej krzyki, trzaskające drzwi, zapach wódki unoszący się w kuchni. Miałem wtedy dziesięć lat i marzyłem tylko o tym, żeby zniknąć. Uciec gdziekolwiek, byle dalej od niej i jej wiecznie pijanych znajomych.

— Nie rozumiesz? — wysyczałem przez zęby. — Przez ciebie straciłem dzieciństwo. Nigdy nie miałem normalnego domu. Zawsze musiałem się ciebie wstydzić przed kolegami. Nawet teraz…

Zamilkłem, bo głos mi się załamał. Nie chciałem płakać przy niej. Nie zasługiwała na moje łzy.

— Krzysiu…

— Przestań! — krzyknąłem nagle. — Przestań tak do mnie mówić! Nie jestem już twoim dzieckiem. Od dawna nim nie jestem.

W pokoju zapadła cisza tak głęboka, że aż bolały mnie uszy. Matka patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby pierwszy raz widziała mnie naprawdę.

— Wiem, że cię skrzywdziłam — powiedziała cicho. — Ale wtedy… wtedy nie umiałam inaczej. Twój ojciec odszedł, zostałam sama z rachunkami, z twoimi płaczem w nocy…

Prychnąłem.

— Więc to moja wina? Że płakałem?

— Nie! — zaprzeczyła gorączkowo. — To nigdy nie była twoja wina. Ja po prostu… byłam słaba. Głupia. Myślałam, że alkohol mi pomoże…

Patrzyłem na nią z mieszaniną gniewu i litości. Była taka mała, przygarbiona, jakby życie ją połamało na tysiąc kawałków. W jej oczach widziałem łzy, ale nie potrafiłem już ich współczuć.

— Dlaczego teraz? — zapytałem nagle. — Dlaczego dopiero teraz chcesz ze mną rozmawiać?

Matka otarła oczy rękawem swetra.

— Bo jestem chora, Krzysiu. Lekarz mówił… mówił, że to może być rak. Sama już nie wiem… Boję się.

Przez chwilę poczułem coś na kształt współczucia, ale zaraz je w sobie zdusiłem.

— I dlatego mnie wezwałaś? Bo boisz się umrzeć sama?

Nie odpowiedziała od razu. Wpatrywała się w swoje dłonie, jakby szukała tam odpowiedzi.

— Chciałam cię zobaczyć… przeprosić… Może jeszcze coś naprawić…

Westchnąłem ciężko i usiadłem na krześle naprzeciwko niej. Przez chwilę milczeliśmy oboje, każde pogrążone w swoich myślach.

— Wiesz — zacząłem powoli — przez te wszystkie lata próbowałem o tobie zapomnieć. Miałem żal do ciebie za wszystko: za puste lodówki, za twoje awantury z sąsiadami, za to, że nigdy nie przyszedłaś na moje przedstawienie w szkole…

Matka zaczęła płakać cicho, niemal bezgłośnie.

— Ale najbardziej bolało mnie to — ciągnąłem dalej — że nigdy nie powiedziałaś mi przepraszam. Nigdy nie przyznałaś się do błędu.

Podniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy.

— Przepraszam cię, Krzysiu. Z całego serca cię przepraszam.

Te słowa zabrzmiały inaczej niż wszystkie wcześniejsze. Były prawdziwe, pełne bólu i żalu. Poczułem, jak coś we mnie pęka.

— Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć — powiedziałem szczerze. — Ale mogę spróbować.

Matka wyciągnęła do mnie rękę, ale zawahała się w pół drogi. Widziałem strach w jej oczach — strach przed odrzuceniem.

Wstałem powoli i podszedłem do okna. Za szybą padał deszcz, krople spływały po szkle jak łzy.

— Pamiętasz ten stary park za blokiem? — zapytałem nagle. — Tam zawsze uciekałem, kiedy było źle w domu.

Matka skinęła głową.

— Chciałabym cofnąć czas — wyszeptała.

Odwróciłem się do niej plecami.

— Ja też bym chciał…

Przez chwilę staliśmy tak w milczeniu, każde z własnym bólem i własną nadzieją na przebaczenie.

Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy jeszcze rodziną. Ale może czasem warto spróbować naprawić to, co wydaje się już stracone?

Czy można naprawdę wybaczyć komuś lata bólu? Czy wystarczy jedno „przepraszam”, żeby zacząć od nowa?