Pierwszy Kwiat: Historia o Stracie i Przebaczeniu
— To dla ciebie — powiedział Bartek, podając mi drobny bukiecik żółtych kwiatków, które właśnie przebijały się przez resztki śniegu na szkolnym podwórku. Był tylko chłopaczyskiem — piegowatym, trochę niezdarnym, z niedbale zawiązanym krawatem i błyszczącymi oczami, które patrzyły na mnie tak, jakby żadne inne dziewczyny na świecie nie istniały. Wiosna dopiero się zaczynała, a ja czułam, że coś we mnie też zaczyna kiełkować. Moje serce biło szybciej, kiedy patrzyłam na Bartka, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie tylko przyjaźń.
Miałam wtedy czternaście lat i wszystko wydawało się proste. Mój świat ograniczał się do szkoły podstawowej w małym miasteczku pod Krakowem, do domu pachnącego świeżym chlebem i do wieczornych rozmów z mamą przy kuchennym stole. Tata był już wtedy coraz bardziej nieobecny — wracał późno z pracy, a kiedy już był w domu, milczał albo kłócił się z mamą o pieniądze. Ale wtedy, na tym podwórku, liczył się tylko Bartek i ten pierwszy kwiat.
— Jesteś głupia — powiedziała mi potem Ola, moja najlepsza przyjaciółka, kiedy zobaczyła mnie z Bartkiem. — On jest dziwny. Wszyscy się z niego śmieją.
Ale ja nie słuchałam. Dla mnie Bartek był wyjątkowy. Potrafił godzinami opowiadać o gwiazdach i planetach, rysował śmieszne komiksy na marginesach zeszytów i zawsze miał dla mnie czas. Z nim czułam się ważna.
Wszystko zmieniło się kilka miesięcy później. Mama zachorowała — najpierw to były tylko bóle głowy, potem coraz częstsze wizyty u lekarzy. Tata stawał się coraz bardziej nerwowy, a ja coraz częściej uciekałam z domu do Bartka. Siedzieliśmy razem na ławce pod starym dębem i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. To on pierwszy zobaczył moje łzy.
— Nie płacz — powiedział cicho. — Wszystko będzie dobrze.
Ale nie było. Mama trafiła do szpitala, a ja musiałam szybko dorosnąć. Zajmowałam się młodszym bratem, gotowałam obiady, sprzątałam. Tata coraz częściej znikał na całe noce. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Bartek był wtedy moją jedyną podporą. Ale nawet on nie wytrzymał presji. Kiedyś przyszedł do mnie z podbitym okiem.
— Co się stało? — zapytałam przerażona.
— Nic takiego — odpowiedział wymijająco. — Po prostu… niektórzy chłopaki ze starszej klasy uznali, że jestem frajerem.
Chciałam go przytulić, powiedzieć mu, że dla mnie jest najważniejszy na świecie, ale zabrakło mi odwagi. Zamiast tego zaczęłam go unikać. Bałam się, że jeśli będę z nim widywana, inni też zaczną się ze mnie śmiać.
Zaczęłam spędzać więcej czasu z Olą i jej nową paczką znajomych. Chodziliśmy razem na lody, śmialiśmy się z nauczycieli i plotkowaliśmy o wszystkim i o wszystkich. Bartek patrzył na mnie z oddali — jego oczy były smutne i pełne wyrzutu.
Pewnego dnia przyszedł do mnie znowu z bukietem żółtych kwiatków.
— Pamiętasz? To dla ciebie — powiedział nieśmiało.
Odepchnęłam go.
— Daj spokój, Bartek! Nie mam czasu na takie głupoty!
Widziałam, jak jego twarz blednie, jakby ktoś zgasił w nim światło. Odwrócił się i odszedł bez słowa.
Następnego dnia dowiedziałam się od Oli, że Bartek przeprowadza się do ciotki do Warszawy. Jego mama nie radziła sobie po rozwodzie, a ojciec wyjechał za granicę za pracą. Bartek nie pożegnał się ze mną.
Przez kilka tygodni żyłam jak w transie. Mama wróciła ze szpitala słaba i zmęczona, tata coraz częściej spał na kanapie w salonie albo w ogóle nie wracał na noc. Brat zamknął się w sobie. Ja próbowałam być silna dla wszystkich, ale w środku czułam pustkę.
Pewnego wieczoru znalazłam w swojej starej kurtce zasuszony bukiecik żółtych kwiatków od Bartka. Rozpłakałam się jak dziecko.
Minęły lata. Skończyłam liceum, wyjechałam na studia do Krakowa. Mama powoli wracała do zdrowia, tata odszedł na dobre. Brat dorósł szybciej niż powinien. Ja próbowałam zapomnieć o Bartku — o jego piegowatej twarzy i błyszczących oczach.
Ale nigdy nie zapomniałam.
Czasem zastanawiam się, co by było, gdybym wtedy nie odtrąciła Bartka. Gdybym miała odwagę być sobą i nie przejmować się opinią innych. Czy nasze życie potoczyłoby się inaczej? Czy byłabym szczęśliwsza?
Ostatnio spotkałam Bartka przypadkiem na dworcu w Krakowie. Stał przy automacie z kawą, trochę wyższy, poważniejszy, ale wciąż miał te same błyszczące oczy.
— Cześć — powiedział cicho.
— Cześć — odpowiedziałam drżącym głosem.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
— Dobrze cię widzieć — powiedział w końcu.
— Ciebie też — szepnęłam.
Nie rozmawialiśmy długo. Każde z nas miało swoje życie, swoje rany i swoje marzenia. Ale kiedy odchodził, uśmiechnął się do mnie tak samo jak wtedy — szczerze i bez pretensji.
Dziś wiem jedno: pierwsze uczucia zostają z nami na zawsze. Nawet jeśli wydaje nam się, że o nich zapomnieliśmy. Może czasem warto wybaczyć sobie własne błędy? Może warto czasem wrócić myślami do tych pierwszych kwiatów i spróbować jeszcze raz uwierzyć w siebie?