Oszczędne męskie łzy: Historia Krzysztofa i jego syna
– Dokąd tak elegancki? – głos sąsiada, pana Włodka, rozległ się zza płotu, gdy tylko zamykałem furtkę. Garnitur, krawat, wypastowane buty – czułem się w tym stroju jak aktor w nie swojej roli. – Na uroczystość mojego syna – odpowiedziałem, starając się nie zdradzić drżenia w głosie.
– No proszę! Jak szybko rosną cudze dzieci… – uśmiechnął się pod nosem. – Własne też – odpowiedziałem, próbując odwzajemnić uśmiech, choć w środku czułem ścisk w żołądku. – To prawda… Więc wkrótce uwolnisz się od alimentów? – rzucił z przekąsem.
Zatrzymałem się na chwilę, spojrzałem na niego. Chciałem coś odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Przecież to nie o pieniądze tu chodziło. Nie o alimenty, nie o obowiązek. Chodziło o coś znacznie trudniejszego – o relację, która przez lata była jak nić – raz napięta do granic wytrzymałości, raz niemal niewidoczna.
Szliśmy z żoną razem przez dziesięć lat. Potem wszystko się posypało. Zostawiła mnie dla innego, a ja zostałem z weekendami i przelewami na konto. Michał miał wtedy siedem lat i patrzył na mnie z wyrzutem, jakbym to ja był winny całemu światu. Przez lata próbowałem odbudować z nim więź – wyjazdy na ryby, wspólne mecze, rozmowy o wszystkim i o niczym. Ale zawsze czułem mur. Może nie byłem wystarczająco obecny? Może nie umiałem mówić o uczuciach?
Dziś Michał kończy osiemnaście lat. Uroczystość w liceum, potem przyjęcie u matki. Zaprosił mnie, choć wiem, że to bardziej z grzeczności niż z potrzeby serca. Ale jestem. Muszę być.
Wsiadłem do samochodu i ruszyłem przez miasto. Radio grało cicho, ale nie słuchałem muzyki. Myśli krążyły wokół Michała. Przypomniałem sobie, jak kiedyś płakał, gdy zgubił ulubioną zabawkę. Jak tulił się do mnie po nocnych koszmarach. A potem… potem już nie płakał przy mnie nigdy. Ja też nie płakałem przy nim. Bo przecież mężczyźni nie płaczą.
Pod szkołą zebrał się tłum rodziców i młodzieży. Michał stał z boku, wśród kolegów, wysoki, poważny, już niemal dorosły. Zobaczył mnie i skinął głową – bez uśmiechu, bez entuzjazmu. Podszedłem powoli.
– Cześć – powiedziałem cicho.
– Cześć – odpowiedział równie cicho.
Chciałem go objąć, pogratulować, powiedzieć coś ważnego… Ale wokół byli ludzie. On nie lubił publicznych scen.
– Gratuluję ci, synu. Jestem z ciebie dumny – wyszeptałem.
Spojrzał na mnie przez chwilę i skinął głową. W jego oczach zobaczyłem cień emocji – może wzruszenie? A może tylko zmęczenie?
Uroczystość była długa i podniosła. Dyrektor mówił o przyszłości, nauczyciele rozdawali świadectwa z paskiem. Michał odebrał swoje bez uśmiechu, ale widziałem błysk dumy w jego oczach.
Po wszystkim podszedłem do niego jeszcze raz.
– Może pójdziemy na lody? Tak jak kiedyś? – zaproponowałem niepewnie.
Wzruszył ramionami.
– Muszę jechać do mamy. Przyjęcie zaczyna się za godzinę.
– Rozumiem…
Zapanowała niezręczna cisza.
– Może… może spotkamy się jutro? – zapytałem z nadzieją.
– Zobaczę… Mam plany z chłopakami.
Poczułem ukłucie żalu. Przez chwilę chciałem powiedzieć mu wszystko – jak bardzo mi go brakuje, jak bardzo żałuję tych wszystkich straconych chwil. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
– No to… wszystkiego najlepszego jeszcze raz – powiedziałem tylko i podałem mu rękę.
Uścisnął ją mocno. Przez sekundę patrzyliśmy sobie w oczy. I wtedy poczułem łzę pod powieką – jedną jedyną łzę, którą szybko otarłem rękawem marynarki.
Wróciłem do samochodu i długo siedziałem za kierownicą, zanim ruszyłem do domu. W głowie kłębiły się myśli: czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy jeszcze kiedyś będziemy sobie bliscy? Czy mężczyzna ma prawo do łez?
Wieczorem zadzwoniła była żona.
– Krzysztof? Michał mówił, że byłeś na uroczystości…
– Byłem.
– Dziękuję ci za to.
– To mój syn – odpowiedziałem szorstko.
– Wiem… On cię potrzebuje bardziej niż myślisz.
Chciałem zapytać: dlaczego więc zawsze stawałaś między nami? Ale nie powiedziałem nic więcej.
Noc była niespokojna. Przewracałem się z boku na bok, myśląc o Michału jako małym chłopcu i o tym dorosłym młodym mężczyźnie, którym się stał. O tym wszystkim, co przegapiłem przez lata rozstania i milczenia.
Następnego dnia napisałem do niego wiadomość: „Może jednak znajdziesz chwilę dla starego ojca?”. Odpisał po godzinie: „Może wieczorem”.
Czekałem na ten wieczór jak na cud. Kiedy przyszedł, usiedliśmy razem przy stole w kuchni. Rozmowa była sztywna, pełna niedopowiedzeń i przerw.
– Wiesz… czasem żałuję wielu rzeczy – powiedział nagle Michał.
Spojrzałem na niego zdziwiony.
– Ja też – odpowiedziałem cicho.
Zapadła cisza. Potem Michał wstał i objął mnie niespodziewanie mocno. Poczułem wilgoć na policzku – nie wiedziałem już czyja to łza: moja czy jego.
Czy naprawdę musimy być tacy oszczędni w okazywaniu uczuć? Czy mężczyzna musi zawsze być silny i niewzruszony? Może czasem warto pozwolić sobie na skrzętne łzy…