Obietnice na końcu dnia – historia Katarzyny

Teraz wszystko się zmieni. Obiecuję… Powtarzałam to sobie w myślach, stojąc za ladą sklepu z AGD, gdzie od czterech lat spędzałam większość swojego życia. Do zamknięcia zostało dwadzieścia minut. W sklepie panowała cisza, którą przerywało tylko ciche buczenie lodówek wystawionych na ekspozycji. O tej porze klienci rzadko zaglądali – to nie był spożywczak, gdzie można wpaść po chleb i mleko. Tutaj każdy zakup wymagał namysłu, a ceny nie zachęcały do spontanicznych decyzji.

Przeszłam się między półkami, poprawiając wystawione czajniki i ekspresy do kawy. Czułam zmęczenie w nogach i ciężar dnia na ramionach. Myśli krążyły wokół rozmowy z mamą sprzed kilku godzin. „Katarzyno, ile jeszcze będziesz się tak marnować?” – usłyszałam przez telefon jej rozczarowany głos. „Masz trzydzieści dwa lata, a wciąż stoisz za ladą. Kiedy w końcu zaczniesz żyć naprawdę?” Nie odpowiedziałam wtedy nic. Zawsze brakowało mi słów wobec jej pretensji.

Nagle drzwi sklepu otworzyły się z charakterystycznym dźwiękiem dzwonka. Spojrzałam na zegarek – dziewiętnasta czterdzieści trzy. Ktoś wszedł do środka, choć lada chwila miałam zamykać. Westchnęłam cicho i przybrałam uprzejmy uśmiech.

Do środka wszedł mężczyzna w średnim wieku, w ciemnej kurtce i z siwymi pasmami we włosach. Rozejrzał się nerwowo po sklepie, jakby czegoś szukał. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko ktoś, kto pomylił drzwi i zaraz wyjdzie, ale on podszedł prosto do mnie.

– Dobry wieczór – powiedział cicho, unikając mojego wzroku. – Przepraszam, że tak późno…

– W czym mogę pomóc? – zapytałam automatycznie, choć już czułam irytację.

– Potrzebuję pralki… Dziś. Najlepiej od ręki – odpowiedział, ściskając w dłoni portfel.

Zdziwiłam się. – Dziś? O tej porze?

– Tak… Proszę pani, to ważne – dodał z desperacją w głosie.

Zawahałam się. Zasady były jasne: sprzedaż tylko do dziewiętnastej pięćdziesiąt, potem kasa się zamykała. Ale widziałam w jego oczach coś znajomego – zmęczenie i strach. Przypomniałam sobie własne noce spędzone na praniu ręcznym po awarii starej pralki w wynajmowanym mieszkaniu.

– Proszę za mną – powiedziałam w końcu i poprowadziłam go do działu pralek.

Wskazałam kilka modeli, tłumacząc różnice między nimi. Mężczyzna słuchał uważnie, ale co chwilę zerkał na telefon. W końcu wybrał najtańszą opcję.

– To dla żony… – powiedział nagle, jakby chciał się usprawiedliwić. – Jest chora. Nie mogę jej zostawić bez pralki.

Poczułam ukłucie współczucia. Przypomniałam sobie ojca, który po śmierci babci nie potrafił sobie poradzić z codziennością. Mama wtedy też była chora, a ja musiałam przejąć wszystkie obowiązki domowe.

– Rozumiem – odpowiedziałam cicho i zaczęłam wypisywać dokumenty.

W tym momencie zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na wyświetlacz – „Mama”. Zignorowałam połączenie. Wiedziałam, że zaraz zacznie się kolejna tyrada o moim życiu bez perspektyw.

Mężczyzna zapłacił gotówką i poprosił o pomoc w załadunku pralki do samochodu. Wyszliśmy razem na parking. Było już ciemno, a zimny wiatr smagał twarz. Pomogłam mu wsunąć ciężką pralkę do bagażnika starego opla.

– Dziękuję… – powiedział cicho, patrząc mi prosto w oczy. – Gdyby nie pani…

Uśmiechnęłam się blado. – Proszę się nie martwić. Mam nadzieję, że żona szybko wyzdrowieje.

Wróciłam do sklepu i zaczęłam zamykać kasę. Myśli wracały do rozmowy z mamą i do tego mężczyzny. Czy naprawdę marnuję życie? Czy pomaganie innym to strata czasu? Przecież dzięki mnie ktoś dziś poczuł ulgę…

Gdy wychodziłam ze sklepu, zadzwoniła mama po raz kolejny. Tym razem odebrałam.

– Katarzyno! Gdzie ty jesteś? Martwię się o ciebie! – usłyszałam w słuchawce jej głos pełen napięcia.

– Wychodzę z pracy, mamo – odpowiedziałam spokojniej niż zwykle.

– Może przyjedziesz dziś na kolację? Ojciec pytał o ciebie…

Zawahałam się przez chwilę. Ostatnio unikałam rodzinnych spotkań – każda rozmowa kończyła się kłótnią o moją przyszłość.

– Dobrze… Przyjadę – powiedziałam nagle, sama siebie zaskakując.

W drodze do domu myślałam o tym wszystkim, co wydarzyło się tego wieczoru. O obietnicach składanych samej sobie: że wszystko się zmieni, że zacznę żyć inaczej… Ale czy potrafię? Czy jestem gotowa zawalczyć o siebie?

W domu rodzinnym panowała napięta atmosfera. Ojciec siedział przy stole z gazetą, mama krzątała się przy kuchni.

– Cześć tato – rzuciłam niepewnie.

Spojrzał na mnie spod okularów i uśmiechnął się lekko.

– Cześć Kasiu. Dawno cię nie było.

Usiedliśmy do kolacji w milczeniu. Mama co chwilę zerkała na mnie z troską i wyrzutem jednocześnie.

– Kasiu… Może spróbowałabyś czegoś nowego? Znasz przecież języki, mogłabyś wyjechać za granicę…

Westchnęłam ciężko.

– Mamo, ja nie chcę wyjeżdżać. Lubię swoją pracę…

– Ale przecież stać cię na więcej! – przerwała mi gwałtownie.

Ojciec spojrzał na nią ostrzegawczo.

– Daj jej spokój, Haniu…

Zapanowała cisza pełna napięcia. Poczułam łzy pod powiekami.

– Może kiedyś coś zmienię… Ale na razie chcę żyć po swojemu – powiedziałam cicho.

Po kolacji wyszłam na balkon i spojrzałam na rozświetlone okna sąsiednich bloków. Każde z nich kryło czyjąś historię, czyjeś marzenia i rozczarowania.

Teraz wszystko będzie inaczej… Obiecuję sobie to każdego dnia. Ale czy naprawdę potrafię coś zmienić? Czy odwaga do zmian rodzi się z bólu czy z nadziei?