Nie ma czego żałować – Historia o straconych złudzeniach i nowym początku
– I co teraz? – zapytał Michał, nie odrywając wzroku od srebrzystej tafli Motławy. Siedzieliśmy na zimnych kamieniach nadbrzeża w Gdańsku, a mewy krążyły nad nami, łapiąc w locie kawałki bułki rzucane przez dzieci. Było już po sesji, przed nami dwa miesiące wolności – żadnych zajęć, nudnych wykładów ani męczących egzaminów. Powinnam czuć ulgę, ale w środku miałam tylko pustkę i niepokój.
– Będę się wysypiać, czytać, spacerować… – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem. Michał spojrzał na mnie uważnie, jakby wyczuwał, że coś jest nie tak.
– Znowu się kłóciłaś z matką? – zapytał cicho.
Zacisnęłam dłonie na kolanach. Nie chciałam o tym mówić. Ostatnia awantura w domu była wyjątkowo bolesna. Mama zarzuciła mi, że marnuję życie na studiach humanistycznych, że powinnam pójść do pracy, pomagać w sklepie ojca. Ojciec milczał, jak zwykle. Czułam się jak intruz we własnym domu.
– Nie chcę o tym gadać – mruknęłam. – Po prostu… chcę mieć spokój.
Michał westchnął i przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, słuchając krzyków mew i szumu wody. W końcu odezwał się znowu:
– Może pojedziemy gdzieś razem? Do Sopotu, na Hel? Chociaż na kilka dni?
Pokręciłam głową. – Nie mogę. Mama już mi powiedziała, że mam pomagać w sklepie przez całe wakacje. Jak nie, to mogę się wyprowadzić.
Zamilkł. Wiedział, że nie przesadzam. W naszym domu słowa matki były prawem. Ojciec tylko kiwał głową i znikał za ladą sklepu spożywczego na Przymorzu.
– A czego ty chcesz? – zapytał nagle Michał. – Tak naprawdę?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam być wolna, decydować o sobie, nie czuć się winna za każdą własną myśl. Chciałam kochać bez lęku, że ktoś mnie za to potępi. Chciałam żyć po swojemu.
– Nie wiem… Chyba chcę po prostu być szczęśliwa – wyszeptałam.
Michał uśmiechnął się smutno. – To chyba najtrudniejsze.
Wróciłam do domu późnym wieczorem. W kuchni paliło się światło. Mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty i patrzyła w okno.
– Gdzie byłaś? – zapytała chłodno.
– Nad Motławą. Z Michałem.
– Znowu z tym chłopakiem…
Westchnęłam ciężko. Wiedziałam, co zaraz usłyszę: że Michał jest nieodpowiedzialny, że nie ma przyszłości, że powinnam znaleźć sobie kogoś „porządnego”.
– Mamo, proszę…
– Nie podnoś głosu! – przerwała mi ostro. – Jutro od rana idziesz do sklepu. Ojciec nie da rady sam wszystkiego ogarnąć.
Chciałam zaprotestować, ale zabrakło mi siły. Wyszłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Przez ścianę słyszałam cichy głos ojca:
– Daj jej spokój, to jeszcze dziecko…
– Właśnie dlatego trzeba ją nauczyć życia! – odpowiedziała matka.
Zasypiałam ze ściśniętym gardłem i poczuciem bezsilności.
Następne dni były monotonne i męczące. Wstawałam wcześnie rano, pomagałam w sklepie: wykładałam towar, liczyłam paragony, znosiłam uwagi matki i milczenie ojca. Wieczorami wymykałam się na krótkie spacery nad morze albo spotykałam się z Michałem na ławce pod blokiem.
Pewnego dnia Michał przyszedł do sklepu. Był blady i spięty.
– Muszę z tobą pogadać – powiedział cicho.
Wyszliśmy za róg budynku.
– Co się stało?
Spojrzał mi prosto w oczy.
– Dostałem propozycję pracy w Warszawie. Wyjeżdżam za tydzień.
Zatkało mnie. Warszawa? To było ponad trzysta kilometrów stąd! Zawsze myślałam, że będziemy razem tu, w Gdańsku…
– I co teraz? – zapytałam drżącym głosem.
Michał ujął moją dłoń.
– Chciałbym, żebyś pojechała ze mną.
Serce zaczęło mi bić jak szalone. Wyjechać? Zostawić wszystko? Rodzinę, studia, przyjaciół?
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Cały wieczór chodziłam po pokoju tam i z powrotem. W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam matce o propozycji Michała.
– Zwariowałaś?! – krzyknęła. – Zostawisz nas dla jakiegoś chłopaka? A sklep? A studia?
Ojciec milczał jak zwykle.
– To twoje życie – powiedział tylko cicho.
Przez następne dni atmosfera w domu była nie do zniesienia. Matka przestała się do mnie odzywać. Ojciec patrzył na mnie z ukosa, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie miał odwagi.
W końcu podjęłam decyzję. Spakowałam plecak i wyszłam z domu o świcie, zanim ktokolwiek się obudził. Michał czekał na mnie na dworcu PKP z dwoma biletami do Warszawy.
Podróż była długa i pełna napięcia. Patrzyliśmy przez okno na mijające krajobrazy Pomorza i Mazowsza, milcząc przez większość drogi.
W Warszawie wszystko było inne: głośniejsze, szybsze, bardziej anonimowe. Michał zaczął pracować w agencji reklamowej, ja próbowałam znaleźć dorywczą pracę i kontynuować studia zaocznie. Było ciężko: wynajmowaliśmy mały pokój na Pradze, ledwo starczało nam na życie.
Po kilku tygodniach zaczęły się kłótnie: o pieniądze, o przyszłość, o to, że tęsknię za domem i rodziną mimo wszystko. Michał był coraz bardziej zmęczony i zamknięty w sobie.
Pewnego wieczoru wróciłam do mieszkania i zobaczyłam go siedzącego przy stole z głową w dłoniach.
– Nie dam rady… – wyszeptał bezradnie.
Usiadłam obok niego i rozpłakałam się pierwszy raz od lat.
Kilka dni później wróciłam do Gdańska sama. Mama przyjęła mnie chłodno, ale bez słowa wyrzutu. Ojciec tylko przytulił mnie mocno i powiedział:
– Każdy musi sam znaleźć swoją drogę.
Dziś siedzę znowu nad Motławą i patrzę na mewy łapiące kawałki bułki rzucane przez dzieci. Próbuję zrozumieć, czy naprawdę jest czego żałować? Czy każda porażka to tylko krok do przodu? Może czasem trzeba stracić złudzenia, żeby odnaleźć siebie naprawdę?