Między dzieciństwem a odpowiedzialnością: Historia młodej matki z Łodzi
– Co ty sobie wyobrażasz, Anka?! – głos mamy przebił się przez ściany naszego mieszkania na Retkini. – Masz szesnaście lat! Zrujnujesz sobie życie!
Patrzyłam na nią z szeroko otwartymi oczami, ściskając w dłoni test ciążowy. Dwie czerwone kreski. Tak wyraźne, jakby ktoś wypalił je żelazem na mojej skórze. W głowie miałam szum, a serce waliło mi jak oszalałe. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam krzyczeć, płakać, uciec – ale nogi miałam jak z waty.
– Mamo… ja… – zaczęłam, ale głos mi się załamał.
Mama odwróciła się do okna. Przez chwilę widziałam tylko jej plecy, drżące od tłumionych łez. W pokoju zapadła cisza, którą przerywał tylko szum deszczu za szybą. Była burza – jakby niebo płakało razem ze mną.
Ojciec wrócił późno. Kiedy dowiedział się o wszystkim, nie powiedział ani słowa. Po prostu wyszedł z domu i wrócił dopiero nad ranem, śmierdząc wódką. Od tamtej pory patrzył na mnie jak na obcą osobę.
Nie spałam tej nocy. Leżałam w ciemności, słuchając burzy i próbując zrozumieć, jak to się stało. Przecież miałam plany – chciałam być architektką, studiować w Warszawie. A teraz…
Kuba, ojciec dziecka, nie odbierał telefonu. Kiedy w końcu odebrał, powiedział tylko:
– Anka, ja nie jestem gotowy na takie rzeczy. Przepraszam.
I rozłączył się.
Zostałam sama. W szkole zaczęły krążyć plotki. Koleżanki przestały się do mnie odzywać – poza Magdą, która przynosiła mi czekoladę i próbowała rozśmieszyć, choć sama była przerażona.
– Dasz radę – mówiła cicho. – Jesteś silniejsza niż myślisz.
Ale ja nie czułam się silna. Każdego dnia budziłam się z ciężarem w piersi i pytaniem: „Co teraz?”.
Mama zaczęła chodzić po domu jak cień. Przestała gotować obiady, zamykała się w swoim pokoju i płakała po cichu. Ojciec coraz częściej znikał na całe wieczory.
Pewnego dnia usiadłam z mamą przy kuchennym stole.
– Mamo… ja nie chcę tego robić sama – wyszeptałam.
Spojrzała na mnie zaczerwienionymi oczami.
– Ja też nie wiem, co robić – odpowiedziała drżącym głosem. – Ale jesteś moją córką. Nie zostawię cię.
To był pierwszy raz od tygodni, kiedy poczułam się mniej samotna.
Ciąża nie była łatwa. W szkole nauczyciele patrzyli na mnie z politowaniem albo udawali, że mnie nie widzą. Dyrektorka zaprosiła mnie do gabinetu.
– Anno, musisz wiedzieć, że szkoła nie jest miejscem dla młodych matek – powiedziała chłodno. – Ale jeśli chcesz kontynuować naukę, postaramy się pomóc.
Nie chciałam być „przypadkiem specjalnym”. Chciałam być zwyczajną nastolatką, która chodzi na wagary i zakochuje się w chłopakach z sąsiedztwa. Ale to już nie było możliwe.
W domu atmosfera była napięta jak struna. Ojciec coraz częściej wybuchał gniewem.
– Przez ciebie wszystko się posypało! – krzyczał pewnego wieczoru. – Myślałaś chociaż przez chwilę o nas?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy myślałam? Chyba nie…
Kuba pojawił się raz pod moim blokiem.
– Anka, przepraszam… Nie wiem, co robić – powiedział cicho.
– Ja też nie wiem – odpowiedziałam i zamknęłam drzwi przed jego nosem.
Czułam się zdradzona przez wszystkich: przez Kubę, przez rodziców, przez przyjaciółki… nawet przez siebie samą.
Kiedy urodziła się Zosia, miałam wrażenie, że świat zatrzymał się na chwilę. Patrzyłam na jej maleńką twarz i czułam mieszaninę strachu i miłości tak wielkiej, że aż bolało.
Mama była przy mnie w szpitalu. Trzymała mnie za rękę i szeptała:
– Dasz radę, córeczko…
Ojciec nie przyszedł do szpitala. Przez pierwsze tygodnie po powrocie do domu unikał mnie i Zosi jak ognia.
Nocami płakałam po cichu do poduszki. Zosia budziła się co dwie godziny, a ja byłam wykończona. Mama pomagała jak mogła, ale widziałam po niej zmęczenie i żal.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę rodziców przez drzwi:
– To twoja wina! Zawsze ją rozpieszczałaś! – syczał ojciec.
– A ty? Gdzie byłeś przez ostatnie lata? – odpowiedziała mama łamiącym się głosem.
Chciałam wyjść i krzyknąć: „Przestańcie! To nie jest tylko moja wina!” – ale zabrakło mi odwagi.
Z czasem nauczyłam się opiekować Zosią niemal automatycznie: przewijanie, karmienie, usypianie… Ale każda noc była walką z własnymi myślami: „Czy dam radę? Czy Zosia będzie szczęśliwa? Czy kiedyś mi wybaczy?”
Kuba pojawiał się coraz rzadziej. Raz przyniósł pluszowego misia i powiedział:
– Może kiedyś będziemy rodziną…
Nie wierzyłam mu już.
W szkole było coraz trudniej nadążyć za materiałem. Magda pomagała mi z matematyką, a mama pilnowała Zosi podczas moich sprawdzianów.
Pewnego dnia dostałam list od dyrektorki: „Jeśli nie poprawisz ocen do końca semestru, grozi ci powtarzanie roku.”
Załamałam się. Siedziałam na ławce przed blokiem i płakałam tak długo, aż przyszła mama i przytuliła mnie bez słowa.
– Anka… życie nie jest sprawiedliwe – powiedziała cicho. – Ale musisz walczyć o siebie i o Zosię.
Zacisnęłam zęby i zaczęłam uczyć się nocami, kiedy Zosia spała. Były dni, kiedy zasypiałam nad książkami z głową opartą o zeszyt.
Ojciec powoli zaczął akceptować sytuację. Pewnego wieczoru wszedł do mojego pokoju i usiadł obok łóżeczka Zosi.
– Wiesz… kiedy miałem tyle lat co ty, też popełniłem wiele błędów – powiedział cicho. – Ale nigdy nie miałem odwagi ich naprawić.
Spojrzał na mnie ze łzami w oczach i pierwszy raz od miesięcy przytulił mnie mocno.
Z czasem nauczyliśmy się żyć razem: ja, mama, ojciec i Zosia. Nie było łatwo – kłóciliśmy się często o drobiazgi: kto ma zrobić zakupy, kto ma zostać z Zosią podczas mojej klasówki… Ale byliśmy razem.
Kuba wyjechał do pracy do Niemiec i kontaktował się coraz rzadziej. Czasem wysyłał pieniądze na Zosię, czasem dzwonił na święta.
Magda zdała maturę i wyjechała na studia do Krakowa. Pisałyśmy do siebie codziennie przez pierwsze miesiące, potem coraz rzadziej…
Ja zostałam w Łodzi z Zosią i rodzicami. Skończyłam liceum zaocznie i zaczęłam pracować w sklepie spożywczym na osiedlu. Marzenia o architekturze schowałam głęboko do szuflady.
Ale kiedy patrzę na Zosię bawiącą się klockami na dywanie, czuję dumę i miłość większą niż wszystko inne.
Czasem pytam siebie: „Czy gdybym mogła cofnąć czas, zrobiłabym coś inaczej?”
Może tak… a może nie. Bo choć życie dało mi w kość, odkryłam w sobie siłę, o której wcześniej nie miałam pojęcia.
Czy każda z nas ma w sobie taką siłę? Czy potrafilibyście wybaczyć sobie własne błędy?