Kim jestem, gdy wszystko, co znałem, okazuje się kłamstwem? Moja historia poszukiwania prawdy o sobie i rodzinie

— Filip, co ty znowu robisz przy tym komputerze? — głos mamy rozległ się z kuchni, przerywając ciszę wieczoru. Siedziałem w swoim pokoju, światło monitora odbijało się w moich okularach. Z nudów wpisałem w Google swoje imię i nazwisko: Filip Nowak. Zawsze wydawało mi się, że jestem jednym z wielu — zwykły chłopak z Warszawy, syn nauczycielki i urzędnika. Ale tego wieczoru wszystko się zmieniło.

Na trzeciej stronie wyników znalazłem artykuł sprzed dwudziestu lat. Tytuł: „Zaginięcie małego chłopca w Radomiu. Policja wciąż szuka sprawców”. Przewinąłem niżej. Zdjęcie dziecka — może trzyletniego — z jasnymi włosami i szerokim uśmiechem. Podpis: Filip Kowalczyk. Zamarłem. To nie mogłem być ja… A jednak coś w tych oczach było znajomego.

Serce waliło mi jak oszalałe. Przeczytałem cały artykuł: „Rodzina Kowalczyków apeluje o pomoc w odnalezieniu syna. Chłopiec zaginął podczas spaceru z matką w parku. Policja podejrzewa porwanie.” Data zaginięcia? Dokładnie trzy dni przed moimi oficjalnymi urodzinami.

— Mamo… — głos mi się załamał. — Mogę cię o coś zapytać?

Weszła do pokoju, wycierając ręce o fartuch.

— Co się stało?

— Czy… czy ja jestem adoptowany?

Zbladła. Przez chwilę patrzyła na mnie, jakby nie rozumiała pytania. Potem usiadła na brzegu łóżka.

— Skąd ci to przyszło do głowy?

— Znalazłem coś w internecie… O chłopcu, który zaginął dwadzieścia lat temu. Ma na imię Filip. Wygląda jak ja.

Milczała długo. W końcu spuściła głowę.

— Filip… Myślałam, że nigdy nie będziemy musieli o tym rozmawiać.

Zamarłem. Wszystko we mnie krzyczało: „To niemożliwe!”

— To prawda? — wyszeptałem.

Łzy napłynęły jej do oczu.

— Tak. Adoptowaliśmy cię, gdy miałeś trzy lata. Twoi biologiczni rodzice… byli załamani po twoim zaginięciu. Ale potem… potem pojawiłeś się w domu dziecka pod innym nazwiskiem. Nikt nie wiedział, jak tam trafiłeś. My byliśmy wtedy na liście oczekujących na adopcję.

— Dlaczego mi nie powiedzieliście?

— Chcieliśmy cię chronić. Myśleliśmy, że tak będzie lepiej…

Wyszedłem z pokoju, trzaskając drzwiami. Czułem się zdradzony przez wszystkich, których kochałem.

Przez kolejne dni chodziłem jak cień. W szkole nie mogłem się skupić, unikałem przyjaciół. W głowie miałem tylko jedno pytanie: kim jestem? Filip Nowak czy Filip Kowalczyk?

Wieczorami przeglądałem stare zdjęcia rodzinne, szukając śladów kłamstwa. Każdy gest mamy i taty wydawał mi się teraz fałszywy. Czy naprawdę mnie kochali? Czy byłem tylko „nagrodą pocieszenia” po latach starań o dziecko?

Pewnej nocy nie wytrzymałem i zadzwoniłem do cioci Ani, siostry mamy.

— Ciociu… muszę wiedzieć prawdę.

Westchnęła ciężko.

— Filipku… twoi rodzice bardzo cię kochają. Ale to prawda — jesteś adoptowany. Twoja mama przez lata nie mogła mieć dzieci… Kiedy pojawiłeś się w ich życiu, byli najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.

— A moi biologiczni rodzice? Żyją?

— Tego nikt nie wie na pewno. Po twoim zaginięciu wyjechali za granicę… Szukali cię latami.

Po tej rozmowie nie spałem całą noc. W głowie układałem scenariusze: może moi biologiczni rodzice wciąż mnie szukają? Może mają inne dzieci? Może jestem dla nich tylko bolesnym wspomnieniem?

W końcu postanowiłem działać. Napisałem do redakcji gazety, która opublikowała artykuł o zaginięciu Filipa Kowalczyka. Opisałem swoją historię, dołączyłem zdjęcia z dzieciństwa i poprosiłem o kontakt z rodziną Kowalczyków.

Czekałem tydzień na odpowiedź. Każdego dnia sprawdzałem skrzynkę mailową po kilkanaście razy. W końcu przyszła wiadomość: „Panie Filipie, skontaktowaliśmy się z pańską potencjalną rodziną biologiczną. Są gotowi na spotkanie.”

Serce podskoczyło mi do gardła.

Spotkanie umówiliśmy w małej kawiarni w Radomiu. Siedziałem przy stoliku, dłonie drżały mi tak bardzo, że rozlałem herbatę na spodek. Po chwili weszli oni — kobieta i mężczyzna po pięćdziesiątce, oboje z oczami pełnymi łez.

— Filip? — zapytała kobieta cicho.

Skinąłem głową.

Przez godzinę rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o moim dzieciństwie, ich życiu po moim zaginięciu, o nadziei i rozpaczy. Mama biologiczna trzymała mnie za rękę przez cały czas, jakby bała się, że znów mnie straci.

Po spotkaniu wróciłem do Warszawy jeszcze bardziej zagubiony niż wcześniej. Miałem dwie rodziny — jedną, która mnie wychowała i drugą, która mnie urodziła i straciła.

W domu czekała na mnie mama adopcyjna.

— Filip… przepraszam cię za wszystko. Kochamy cię jak własnego syna.

Objąłem ją mocno.

— Wiem, mamo. Ale muszę teraz poukładać sobie wszystko w głowie.

Minęły miesiące zanim pogodziłem się z prawdą. Spotykałem się zarówno z rodziną adopcyjną, jak i biologiczną. Każda rozmowa była trudna, pełna łez i niewypowiedzianych żalów.

Dziś już wiem: nie jestem tylko Filipem Nowakiem ani tylko Filipem Kowalczykiem. Jestem kimś pomiędzy — człowiekiem rozdwojonym między dwoma światami, ale bogatszym o doświadczenie obu miłości.

Czasem patrzę w lustro i pytam sam siebie: czy to ja? Czy można być sobą, jeśli całe życie opierało się na kłamstwie? A może właśnie teraz zaczynam być naprawdę sobą?