Kiedy sąsiad staje się wrogiem: Noc, która zmieniła wszystko
— Twój kot hałasuje jak słoń! — wrzasnął zza drzwi pan Zbigniew, nasz sąsiad z naprzeciwka, a jego głos odbił się echem po klatce schodowej. Dzwonek rozbrzmiewał nieprzerwanie, jakby ktoś chciał wybić nim dziurę w mojej głowie. Kinga aż podskoczyła i upuściła pilot od telewizora, który z hukiem uderzył o podłogę. Tomek, mój mąż, przewrócił się na drugi bok i mruknął coś pod nosem, udając, że nie słyszy całego zamieszania. W pokoju ledwo tliła się lampka nocna, a za oknem panował duszący, letni upał. Czułam, jak pot spływa mi po karku, a serce wali jak oszalałe.
Narzuciłam na siebie szlafrok i podeszłam do drzwi. Przez wizjer zobaczyłam przekrwione oczy pana Zbigniewa i jego rozczochraną fryzurę. Wyglądał jak ktoś, kto od tygodni nie zaznał snu. — Wyłączcie tę szatańską maszynę! Przez was nie mogę spać! — krzyczał dalej, waląc pięścią w drzwi.
— Panie Zbyszku, to tylko kot… — zaczęłam nieśmiało, ale przerwał mi z furią:
— Kot?! To nie jest kot! To jest potwór! Całą noc biega po mieszkaniu jakby miał w sobie silnik od traktora!
Za moimi plecami pojawił się Tomek. — Może pan przesadza? — rzucił zaspanym głosem.
— Przesadzam?! — sąsiad aż się zapowietrzył. — Ja tu mieszkam od trzydziestu lat i nigdy nie miałem takich problemów! Albo coś z tym zrobicie, albo zgłoszę sprawę do spółdzielni!
Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. Czułam narastającą falę bezsilności. Spojrzałam na Tomka, który wzruszył ramionami i wrócił do łóżka.
— Może rzeczywiście powinniśmy coś zrobić z tym kotem? — mruknął.
— To przecież tylko zwierzę… — odpowiedziałam cicho, ale w środku już wiedziałam, że to nie będzie takie proste.
Nasz kot, Bazyl, był z nami od trzech lat. Wzięliśmy go ze schroniska po tym, jak poroniłam. Był dla mnie wszystkim — pocieszeniem, przyjacielem, powodem do wstawania rano z łóżka. Ale Bazyl rzeczywiście miał swoje zwyczaje: nocą dostawał szału i biegał po całym mieszkaniu, przewracając wszystko na swojej drodze. Do tej pory wydawało mi się to zabawne, ale teraz… teraz stało się problemem.
Następnego dnia Tomek wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Siedziałam przy stole z głową opartą na dłoniach.
— Rozmawiałem z Zbyszkiem na klatce — powiedział bez emocji. — On naprawdę jest wściekły. Powiedział, że jeśli jeszcze raz usłyszy kota w nocy, zadzwoni po straż miejską.
— I co mamy zrobić? Oddać Bazyla? — zapytałam z rozpaczą.
Tomek wzruszył ramionami. — Może zamykać go na noc w łazience?
— On tego nie zniesie… — szepnęłam.
Wieczorem próbowałam wszystkiego: zabawy przed snem, nowej karmy uspokajającej, nawet muzyki relaksacyjnej dla zwierząt. Bazyl patrzył na mnie wielkimi oczami i miauczał żałośnie, kiedy zamykałam go w łazience. Siedziałam pod drzwiami i płakałam razem z nim.
Kolejna noc była jeszcze gorsza. O drugiej nad ranem znów rozległo się walenie do drzwi. Tym razem pan Zbigniew przyszedł z żoną.
— Mamy dość! — krzyczała pani Halina. — Przez was nie śpimy! Moje serce tego nie wytrzyma!
Tomek wybuchnął:
— Może państwo powinni się wyprowadzić na wieś, skoro przeszkadza wam zwykły kot!
— Tomek! — syknęłam przerażona.
Sąsiedzi zaczęli grozić policją i spółdzielnią. Wróciłam do mieszkania roztrzęsiona. Bazyl siedział skulony pod stołem.
Od tej nocy zaczęliśmy unikać sąsiadów. Każde spotkanie na klatce schodowej było pełne napięcia i wzajemnych oskarżeń rzucanych półgębkiem. W domu atmosfera gęstniała z dnia na dzień. Tomek coraz częściej wychodził wieczorami „na spacer”, a ja zamykałam się w sypialni z Bazylem i płakałam w poduszkę.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej i zobaczyłam Tomka rozmawiającego przez telefon:
— Tak, oddamy kota… Tak, wiem… Dobrze… — mówił cicho.
Serce mi stanęło. Wbiegłam do pokoju.
— Co ty robisz?!
Tomek spojrzał na mnie bezradnie.
— Kinga… Ja już nie mogę… Nie śpimy po nocach, sąsiedzi nas nienawidzą… Może to jedyne wyjście?
Wybuchłam płaczem. — Nie oddam go! To jedyne, co mi zostało!
Przez następne dni żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Bazyl wyczuwał napięcie i był jeszcze bardziej niespokojny. Sąsiedzi zaczęli zostawiać nam karteczki na drzwiach: „Cisza nocna obowiązuje!”, „Nie jesteście tu sami!”
W końcu przyszło oficjalne pismo ze spółdzielni: „W związku ze skargami mieszkańców prosimy o zapewnienie ciszy nocnej pod groźbą grzywny.”
Tego wieczoru usiadłam na podłodze obok Bazyla i patrzyłam mu w oczy.
— Co mam zrobić? — szeptałam przez łzy. — Czy naprawdę muszę wybierać między tobą a spokojem?
Tomek wszedł do pokoju i usiadł obok mnie.
— Może spróbujemy znaleźć mu nowy dom? Gdzieś poza blokiem… Może u mojej siostry na wsi?
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego życie czasem zmusza nas do takich wyborów?
Minęły trzy tygodnie. Bazyl pojechał do siostry Tomka pod Łowicz. Mieszkanie stało się ciche jak nigdy wcześniej. Sąsiedzi przestali nas zaczepiać, ale ja czułam się pusta w środku.
Czasem budzę się w nocy i mam wrażenie, że słyszę tupot małych łapek na parkiecie. Wtedy pytam siebie: czy naprawdę warto było poświęcić część siebie dla świętego spokoju innych? Czy można być szczęśliwym w ciszy, jeśli ta cisza oznacza samotność?