„Kasiu, ja cię bardzo kocham. Ale nie chcę już załatwiać twojego życia”: Opowieść matki, która musi pozwolić córce dorosnąć
– Mamo, możesz zadzwonić do tej pani z administracji? Ja… ja nie wiem, co mam powiedzieć… – głos Kasi drżał w słuchawce, jakby miała zaraz się rozpłakać.
Zamknęłam oczy. W mojej głowie pojawił się znajomy ciężar. Przecież to nie pierwszy raz. Przez trzydzieści lat byłam jej tarczą, jej głosem, jej rękami. Ale dziś… dziś coś we mnie pękło.
– Kasiu, kochanie… – zaczęłam ostrożnie. – Ty już masz trzydzieści lat. Musisz sama zadzwonić.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jej przyspieszony oddech. W wyobraźni widziałam ją skuloną na kanapie w swoim wynajmowanym mieszkaniu na Pradze, z telefonem przyciśniętym do piersi.
– Ale mamo… Ty zawsze to robiłaś… Ja się boję, że coś powiem nie tak…
Wzięłam głęboki oddech. Przypomniałam sobie wszystkie te lata: pierwsze dni w przedszkolu, kiedy płakała w szatni i musiałam ją przekonywać, że wrócę po nią zaraz po obiedzie; szkolne przedstawienia, na których nigdy nie wystąpiła, bo paraliżował ją strach; liceum, gdzie każda nowa sytuacja była dla niej jak wejście na Mount Everest bez przygotowania.
Zawsze byłam obok. Zawsze załatwiałam sprawy z nauczycielami, tłumaczyłam się przed innymi rodzicami, usprawiedliwiałam jej nieobecności. Nawet na studiach dzwoniła do mnie przed każdym egzaminem, a ja godzinami ją uspokajałam.
Kasia była dzieckiem wymagającym – bardzo wrażliwa, lękliwa, wszystko przeżywała głęboko. Bała się zmian, nie lubiła występować publicznie, płakała, kiedy ktoś podniósł na nią głos. Jej ojciec, mój były mąż Andrzej, zawsze powtarzał: „Za bardzo ją chronisz. Pozwól jej się przewrócić”. Ale ja nie umiałam. Może dlatego on odszedł? Może miał dość tej naszej symbiozy?
Po rozwodzie zostałyśmy same. Kasia miała wtedy jedenaście lat i jeszcze bardziej przykleiła się do mnie. A ja… ja czułam się potrzebna. Byłam jej całym światem. I chyba tego właśnie chciałam.
Ale teraz…
– Kasiu, ja cię bardzo kocham – powiedziałam cicho do słuchawki. – Ale nie chcę już załatwiać twojego życia.
Usłyszałam cichy szloch.
– Czyli już mnie nie kochasz? – zapytała drżącym głosem.
Poczułam ukłucie w sercu. Jak ona może tak myśleć? Przecież oddałam jej wszystko! Każdą cząstkę siebie! Czy naprawdę miłość matki mierzy się ilością załatwionych spraw?
– Kasiu… – westchnęłam ciężko. – Kocham cię najbardziej na świecie. Ale musisz zacząć żyć swoim życiem. Sama.
Rozłączyła się bez słowa.
Przez resztę dnia chodziłam po mieszkaniu jak struta. W głowie kłębiły mi się myśli: „Może powinnam jednak zadzwonić? Może przesadziłam? Przecież ona naprawdę sobie nie radzi…”
Wieczorem zadzwoniła moja siostra Basia.
– Co taka przygaszona? – zapytała od razu.
Opowiedziałam jej wszystko.
– Dobrze zrobiłaś – powiedziała stanowczo. – Kasia musi dorosnąć. Ty też masz prawo do swojego życia.
Ale czy naprawdę mam? Przecież całe moje życie to była Kasia. Jej potrzeby, jej lęki, jej sukcesy i porażki. Ja byłam tylko tłem.
Następnego dnia Kasia przysłała mi SMS-a: „Załatwiłam to sama. Pani była miła.”
Poczułam ulgę… i żal jednocześnie. Ulgę, że dała radę. Żal, że już mnie nie potrzebuje tak jak kiedyś.
Wieczorem przyszła do mnie z ciastkami z pobliskiej cukierni.
– Chciałam przeprosić – powiedziała cicho w progu. – Wiem, że przesadzam czasem… Ale tak bardzo boję się wszystkiego nowego…
Przytuliłam ją mocno.
– Ja też się boję – wyszeptałam jej we włosy. – Boję się, że jak przestanę być twoją opoką, to już nie będę nikomu potrzebna.
Usiadłyśmy razem przy stole. Kasia opowiadała mi o pracy w bibliotece na Ochocie, o koleżankach z pokoju socjalnego, o tym, jak bardzo chciałaby kiedyś wyjechać za granicę – ale boi się sama podjąć decyzję.
– Może kiedyś spróbuję… – powiedziała niepewnie.
– Może… A może najpierw spróbujesz czegoś mniejszego? Może zapiszesz się na kurs tańca albo angielskiego?
Uśmiechnęła się blado.
– Z tobą?
Pokręciłam głową z uśmiechem.
– Sama.
Milczałyśmy chwilę. W końcu Kasia powiedziała:
– Mamo… A ty co byś chciała robić?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Nikt mnie o to nie pytał od lat.
– Nie wiem… Może nauczyć się malować? Albo pojechać nad morze zimą?
Kasia spojrzała na mnie uważnie.
– To może teraz ja ci coś załatwię? – zaproponowała z uśmiechem przez łzy.
Roześmiałyśmy się obie przez łzy.
Od tamtej pory próbuję uczyć się żyć inaczej. Pozwalam Kasi upadać i podnosić się sama. Czasem boli mnie serce, kiedy widzę jej rozczarowanie czy lęk, ale wiem, że tylko tak nauczy się być dorosłą kobietą.
A ja? Uczę się być kobietą niezależną od roli matki. Uczę się malować akwarelami w domu kultury na Saskiej Kępie i planuję samotny wyjazd nad morze zimą.
Czasem patrzę na Kasię i myślę: czy dobrze zrobiłam? Czy matka powinna zawsze chronić swoje dziecko przed światem? A może największą miłością jest pozwolić mu odejść?