Dziewczyna w szkarłacie: Opowieść z Sosnowca o stracie, nadziei i rodzinnych sekretach

Chłodny wiatr przeszywał mnie na wskroś, gdy wbiegłem po schodach na peron stacji „Północna” w Sosnowcu. Było wcześnie, jeszcze przed świtem, a światło latarni odbijało się od mokrych płyt chodnika. Wtedy ją zobaczyłem. Stała na samym skraju peronu, jakby już nie należała do tego świata – w szkarłatnym płaszczu, który rozwiewał podmuch metra, z włosami niedbale spiętymi w kok i białymi słuchawkami, z których, zdawało się, nie płynęła muzyka. Przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz zrobi krok naprzód, prosto w pustkę.

– Przepraszam… – powiedziałem cicho, nie wiedząc nawet, dlaczego się odezwałem. Może to był impuls, może strach przed tym, co mogło się wydarzyć.

Dziewczyna spojrzała na mnie zaskoczona. Jej oczy były czerwone od płaczu, ale w spojrzeniu kryło się coś więcej – gniew, rozczarowanie, może nawet rezygnacja.

– Nic ci do tego – syknęła i odwróciła wzrok.

Zrobiłem krok bliżej. – Nie chciałem przeszkadzać. Po prostu… wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje rozmowy.

Przez chwilę milczała. Potem westchnęła ciężko i zdjęła słuchawki.

– Nikt mnie nie rozumie – powiedziała cicho. – Nawet własna matka.

Usiadłem obok niej na ławce. Przez chwilę patrzyliśmy na puste tory.

– Mam na imię Bartek – przedstawiłem się niepewnie.

– Julia – odpowiedziała po chwili. – Ale to chyba nie ma znaczenia.

Zacząłem opowiadać jej o sobie – o pracy w sklepie spożywczym, o ojcu, który odszedł, gdy miałem dziesięć lat, o matce, która nigdy nie pogodziła się z jego odejściem. Julia słuchała uważnie, czasem tylko kiwając głową. W końcu zaczęła mówić o sobie.

– Mój ojciec zginął dwa lata temu w wypadku samochodowym – powiedziała drżącym głosem. – Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Mama zamknęła się w sobie, brat wyjechał do Warszawy i przestał się odzywać. Zostałam sama…

Spojrzałem na nią ze współczuciem. – To musi być trudne.

– Trudne? – zaśmiała się gorzko. – To jest piekło. Każdego dnia czuję się coraz bardziej niewidzialna. Mama patrzy na mnie jak na kogoś obcego. Jakby to była moja wina…

Wtedy usłyszeliśmy nadjeżdżający pociąg. Julia zerwała się z ławki i przez chwilę myślałem, że naprawdę wskoczy na tory. Złapałem ją za rękę.

– Nie rób tego! – krzyknąłem.

Spojrzała na mnie zaskoczona i nagle wybuchnęła płaczem. Przytuliłem ją mocno, czując jak drży cała w moich ramionach.

Po kilku minutach uspokoiła się trochę i usiedliśmy z powrotem na ławce.

– Przepraszam… Nie wiem, co we mnie wstąpiło – powiedziała cicho.

– Każdy czasem potrzebuje pomocy – odpowiedziałem łagodnie.

Od tamtego dnia zaczęliśmy spotykać się regularnie na tej samej stacji. Julia powoli otwierała się przede mną coraz bardziej. Opowiadała o dzieciństwie spędzonym w cieniu starszego brata Michała, o matce, która nigdy nie potrafiła okazać jej czułości. O tym, jak bardzo tęskni za ojcem i jak bardzo nienawidzi siebie za to, że nie potrafi być „normalna”.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie zapłakana.

– Bartek… mama wyrzuciła mnie z domu. Powiedziała, że jestem niewdzięczna i że przeze mnie wszystko się rozpadło…

Nie zastanawiając się długo, zaprosiłem ją do siebie. Moja matka była zdziwiona, ale nie zadawała pytań. Julia spała u mnie przez kilka nocy, a ja starałem się zrobić wszystko, żeby poczuła się bezpieczna.

Wkrótce jednak pojawiły się problemy. Moja matka zaczęła narzekać:

– Bartek, nie możesz brać odpowiedzialności za wszystkich nieszczęśliwych ludzi tego świata! Masz własne życie!

– Ale ona nie ma nikogo! – broniłem Julii.

– A ty masz mnie! I siebie! Nie możesz wiecznie żyć cudzymi problemami!

Te słowa bolały bardziej niż chciałem przyznać. Zacząłem zastanawiać się, czy rzeczywiście robię dobrze. Julia była coraz bardziej zamknięta w sobie, coraz częściej płakała nocami. Czułem się bezradny.

Pewnego dnia znalazłem ją siedzącą na podłodze w moim pokoju z listem w ręku.

– To od Michała – powiedziała cicho. – Napisał, że wraca do Sosnowca…

Byłem zaskoczony. – To dobrze! Będziesz miała wsparcie!

Julia pokręciła głową. – On wraca tylko po to, żeby sprzedać mieszkanie po ojcu i zabrać mamę do Warszawy. Dla mnie nie ma tam miejsca…

Wtedy zrozumiałem, jak bardzo jest samotna. Postanowiłem pomóc jej odnaleźć matkę i spróbować pogodzić je ze sobą.

Spotkaliśmy się wszyscy trzej w kawiarni przy rynku. Atmosfera była napięta od samego początku.

– Po co tu przyszłam? – zapytała matka Julii chłodno.

– Mamo… ja tylko chcę z tobą porozmawiać…

– O czym? O tym, jak bardzo mnie zawiodłaś? Jak bardzo przypominasz mi ojca?

Julia rozpłakała się i wybiegła z kawiarni. Pobiegłem za nią.

– Nie rozumiem jej… nigdy mnie nie kochała…

Przytuliłem ją mocno i wtedy poczułem, że muszę zrobić coś więcej niż tylko być obok niej. Postanowiłem porozmawiać z jej bratem.

Michał okazał się zupełnie innym człowiekiem niż myślałem – zamknięty w sobie, zgorzkniały po latach życia w Warszawie.

– Julia zawsze była problematyczna – powiedział z przekąsem. – Mama jest zmęczona życiem…

– Ale ona was potrzebuje! – krzyknąłem bezsilnie.

Michał wzruszył ramionami i odszedł bez słowa.

Wróciłem do Julii i powiedziałem jej prawdę:

– Nie mogę zmusić twojej rodziny do miłości. Ale mogę być przy tobie… jeśli tylko chcesz.

Julia spojrzała na mnie ze łzami w oczach i po raz pierwszy od dawna uśmiechnęła się delikatnie.

Minęły tygodnie. Julia powoli zaczęła odbudowywać swoje życie – znalazła pracę w bibliotece miejskiej, wynajęła mały pokój niedaleko centrum Sosnowca. Nasza relacja stała się bliższa niż kiedykolwiek wcześniej.

Czasem wracam myślami do tamtego poranka na stacji „Północna”. Zastanawiam się, co by było, gdybym wtedy nie podszedł do Julii. Czy miałaby siłę walczyć dalej? Czy ja sam potrafiłbym spojrzeć sobie w oczy?

Może czasem wystarczy jeden gest, jedno słowo, żeby uratować komuś życie… Ale czy naprawdę jesteśmy odpowiedzialni za cudze szczęście? Czy można nauczyć się kochać siebie mimo wszystkich blizn?