Dom, który stał się klatką: Historia o matce, córce i cieniu przeszłości
– Napijesz się herbaty, mamo? – zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał naturalnie.
Mama spojrzała na mnie tak, jakby właśnie usłyszała najgorszą obelgę. Jej oczy zaszkliły się łzami. – Dlaczego pytasz? – wyszeptała, a jej głos zadrżał. – Przecież to oczywiste, że tu należę. To mój dom.
Zamarłam. W kuchni rozchodził się zapach świeżo parzonej kawy, a mój syn Staś bawił się w salonie klockami LEGO. Mój mąż, Tomek, udawał, że czyta gazetę, ale widziałam kątem oka, jak nerwowo zaciska szczęki. Wiedziałam, że zaraz wybuchnie kolejna awantura.
Dziesięć lat temu mama przepisała mi ten dom. Wtedy wydawało mi się to darem – szansą na nowy początek po rozwodzie z pierwszym mężem. Wprowadziłam się tu z Tomkiem i Stasiem, próbując zbudować coś własnego na gruzach dzieciństwa. Ale mama nigdy nie pozwoliła mi zapomnieć, że to ona jest prawdziwą gospodynią tego miejsca.
– Mamo, przecież to teraz mój dom – powiedziałam cicho, czując narastającą gulę w gardle. – Chciałam być uprzejma.
– Uprzejma? – parsknęła. – Ty zawsze musisz wszystko komplikować. Kiedyś nie pytałaś, tylko nalewałaś herbatę. Teraz muszę się czuć jak gość we własnym domu.
Staś spojrzał na nas z niepokojem. Tomek odłożył gazetę i wyszedł do ogrodu. Zostałyśmy same w kuchni, w której każdy przedmiot przypominał mi dzieciństwo: haftowane serwetki, porcelanowy imbryk z różą, stary zegar tykający złośliwie na ścianie.
– Mamo, ja tu mieszkam od dziesięciu lat – zaczęłam ostrożnie. – Ty sama chciałaś mi oddać ten dom.
– Bo myślałam, że będziesz o niego dbać! – przerwała mi gwałtownie. – A ty co? Pozwalasz obcym chodzić po mojej podłodze w butach! Nawet firanki wymieniłaś na jakieś nowoczesne paskudztwo!
Poczułam znajome ukłucie winy. Zawsze tak było: cokolwiek zrobiłam, było źle. Nawet kiedy byłam dzieckiem i przynosiłam ze szkoły piątki, mama potrafiła powiedzieć: „A dlaczego nie szóstka?”
– Mamo, to są tylko firanki…
– Dla ciebie może tylko firanki! Dla mnie to wspomnienia! – Jej głos załamał się i usiadła ciężko na krześle. – Ty nigdy mnie nie rozumiałaś.
Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Słyszałam tylko tykanie zegara i śmiech Stasia dobiegający z salonu.
Wtedy przypomniałam sobie tamten dzień sprzed lat, kiedy tata odszedł bez słowa. Mama zamknęła się wtedy w sobie na wiele miesięcy. To ja musiałam gotować obiady i opiekować się młodszym bratem, bo ona leżała w łóżku i patrzyła w sufit. Może wtedy nauczyłam się być odpowiedzialna za wszystko i wszystkich…
– Wiesz co? – powiedziała nagle mama, wycierając oczy rękawem swetra. – Może powinnam tu wrócić na stałe. Przynajmniej ktoś by o ten dom zadbał.
Zamarłam. Wiedziałam, że to nie jest tylko kaprys. Mama coraz częściej wspominała o przeprowadzce z bloku na osiedlu do naszego domu pod Warszawą. Była coraz bardziej samotna po śmierci brata dwa lata temu.
– Mamo… My tu mieszkamy z Tomkiem i Stasiem…
– Tomek cię zostawi jak tamten pierwszy! – rzuciła nagle jadowicie. – Wtedy będziesz żałować, że nie masz matki pod ręką!
Poczułam, jak ogarnia mnie fala gniewu i bezradności. Ile razy jeszcze będę musiała tłumaczyć się ze swojego życia? Ile razy jeszcze usłyszę wyrzuty za decyzje sprzed lat?
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Tomek próbował mnie pocieszać:
– Musisz jej postawić granice, Anka – powiedział cicho, głaszcząc mnie po włosach. – Inaczej nigdy nie będziemy mieć spokoju.
Ale jak postawić granice komuś, kto całe życie był twoim jedynym oparciem i jednocześnie największym ciężarem?
Następnego dnia mama została na obiedzie. Staś próbował ją rozbawić swoimi żartami ze szkoły, ale ona tylko kręciła głową:
– Kiedyś dzieci były grzeczniejsze…
Tomek podał jej rosół i zapytał:
– Pani Zofio, może jeszcze ziemniaków?
Mama spojrzała na niego z wyższością:
– Nie jestem tu gościem! Nie musisz mnie obsługiwać jak kelnerka!
Zrobiło mi się głupio przed Tomkiem. Po obiedzie mama zaczęła przeglądać szafki w kuchni:
– Gdzie są moje słoiki z kompotem? Przecież zawsze stały tu na górze!
– Mamo… To było dziesięć lat temu…
Wtedy wybuchła płaczem:
– Wszystko mi zabrałaś! Nawet wspomnienia!
Staś uciekł do swojego pokoju przestraszony. Tomek wyszedł na spacer z psem.
Zostałam sama z mamą i jej łzami.
Przez kolejne dni chodziłam jak struta. W pracy nie mogłam się skupić; szefowa zwróciła mi uwagę na błędy w raportach. W nocy śniło mi się dzieciństwo: mama stojąca przy kuchni i tata wychodzący bez słowa przez drzwi.
W weekend zadzwoniła do mnie ciocia Basia:
– Anka, słyszałam od mamy, że chcesz ją wyrzucić z domu?
– Co?!
– No tak mówiła… Że już jej nie kochasz i że jest ci ciężarem…
Poczułam narastającą panikę.
– Ciociu, to nieprawda! Po prostu… Chcemy mieć trochę prywatności…
– Wiesz, twoja mama dużo przeszła… Może powinnaś być dla niej bardziej wyrozumiała?
Znowu poczułam się winna. Zawsze byłam tą „grzeczną dziewczynką”, która stara się wszystkich zadowolić.
Wieczorem usiedliśmy z Tomkiem przy stole.
– Anka, musisz podjąć decyzję – powiedział stanowczo. – Albo pozwolisz mamie tu zamieszkać i pogodzisz się z tym, że nigdy nie będziemy mieć własnego życia… Albo postawisz jej granice.
Patrzyłam przez okno na ogród tonący w deszczu. Przypomniałam sobie wszystkie chwile szczęścia i smutku związane z tym domem: pierwsze kroki Stasia na trawie, kłótnie z Tomkiem o remont kuchni, śmiech przy grillu latem… I łzy mamy po śmierci brata.
Następnego dnia zaprosiłam mamę na rozmowę.
– Mamo… Musimy ustalić zasady – zaczęłam drżącym głosem. – To jest teraz mój dom. Kocham cię i chcę ci pomagać, ale musisz uszanować nasze życie rodzinne.
Mama patrzyła na mnie długo w milczeniu.
– Myślisz, że jestem już nikomu niepotrzebna? Że jestem stara i bezużyteczna?
– Nie! Po prostu… Chcę być dobrą córką i dobrą matką dla Stasia. Potrzebuję trochę przestrzeni dla siebie.
Mama spuściła wzrok.
– Może rzeczywiście powinnam wrócić do siebie…
Poczułam ulgę zmieszaną z żalem.
Kilka dni później mama wyjechała do swojego mieszkania w bloku. Przez kilka tygodni dzwoniła codziennie; czasem płakała do słuchawki, czasem milczała długo zanim się rozłączyła.
Dom wydawał się nagle większy i cichszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę uwolnić się od przeszłości? Czy dom rodzinny to dar czy przekleństwo? Może każdy z nas nosi w sobie taki dom – pełen wspomnień, oczekiwań i niespełnionych marzeń… Co wy o tym myślicie?